wtorek, 17 listopada 2020

Typowy wiejski poranek czyli historia kawy wypitej dwie godziny później.

     Wstałam przed szóstą, wcale nie o świcie, bo ten drzemał jeszcze w najlepsze. Po pierwsze, zeszłam do piwnicy, pokonując schody i kilka zakrętów pod niskim sklepieniem, aż dotarłam do pieca. Po drodze z radością stwierdziłam, że kałuża w piwnicy pod salą poszła sobie gdzieś na zewnątrz. Najwyraźniej miała związek z kapiącą rurą, która z kolei odpowiadała za poranne przygody poniedziałkowe. W piecu zostało trochę żaru, elektronika ( szkoda, że nawet większe kopciuchy są w nią wyposażone) nie szalała, więc wystarczyło trochę rozbuchać całą sytuację. Zostawiłam uchylone drzwiczki i pobiegłam na górę zrobić sobie kawę i rozpalić w piecu kuchennym.


Tu też poszło w miarę gładko, kawa czekała na dolanie mleka, którego jeszcze nie przerobiłam i szczęśliwie wciąż było mlekiem.... Aż tu nagle Ruda zaczęła ujadać i zażądała natychmiastowego wypuszczenia z domu. Otworzyłam drzwi i wyjrzałam … no tak, niewątpliwie miałam przed sobą kilka końskich zadków.

Czyli znowu zwiały, tylko, jak to zrobiły u licha ? Przecież na noc zamykane są na pastwisku z wiatami, gdzie mają wyłożone siano, a całość jest ogrodzona solidnie kopiącym pastuchem. Wsadziłam głowę w czeluście ciemnego domu i wrzasnęłam: - Zośka! Konie nam uciekły, wstawaj! Ja lecę zamykać drogę. I popędziłam w kierunku naszej asfaltowej nitki, gdzie stwierdziłam brak taśmy do szybkiego reagowania przeciwucieczkowego, bo jakaś sprytna rączka ( chyba, wiem, czyja : )) użyła jej do optycznego wzmocnienia pastucha. W tempie błyskawicznym odzyskałam taśmę, zagrodziłam drogę wyjazdową i pognałam pod las, żeby z kolei zamknąć następną możliwość ucieczki z naszych terenów. Po drodze zlustrowałam ogrodzenia od strony stawu, pod kątem zagonienia koni z powrotem na pastwisko. Wszystko wyglądało dobrze. Pobiegłam w stronę domu, gdzie wśród stadka chrupiących trawę koni uwijała się figurka w gumiakach i szlafroku. W ekspresowym tempie dałyśmy trochę siana do starej wiaty, żeby banda złoczyńców zajęła się czymś dopóki nie załatam straszliwej dziury w ogrodzeniu, która wciąż rosła w mojej wyobraźni i powoli była już górą powyrywanych słupów i połamanych desek.

Zagnałyśmy konie furtką przy starej wiacie. Natychmiast ruszyłam z prędkością impulsu elektrycznego wzdłuż ogrodzeń. Wiedziałam, że czasu na wykrycie drogi ucieczki i załatanie jej, mam niewiele, akcje moje leciały na łeb wraz ze znikającym sianem lub utratą zainteresowania nim, bo wiadomo, że trawa lepsza, zwłaszcza u sąsiadów.

                         wiem, wiem, paluch w kadrze, ale w końcu to zdjęcie z akcji

Czując spływającą wzdłuż kręgosłupa strużkę potu, prułam wciąż naprzód. Przed oczami miałam wizję przedpołudnia spędzonego z wiertnicą, usiłującą odbyć wraz ze mną podróż do wnętrza ziemi. Sprawdziłam ogrodzenia i rowy, gdzie mogły być ślady skoków. Czyżby skakały o tyczce ? Nie, tyczki też nie było. Sprawdziłam, czy aby na pewno nie wyrosły im skrzydła i nic. Powszechnie wiadomo, że Pepa potrafi materializować się po drugiej stronie ogrodzenia razem ze swoim wielkim brzuchem ale prawie całe stado ? Nic z tego nie rozumiałam. Szłam już w stronę domu, gdy nagle doznałam olśnienia. Zawróciłam i wkrótce moje przypuszczenia potwierdziły się. Tak, furtka przy nowej wiacie była tylko pozornie zamknięta, na taką wyglądała z daleka. Uwiąz który służy za zamknięcie był tryumfalnie ciśnięty w błoto i wdeptany w nie, kopytkami różnych rozmiarów. Wystarczyło pchnąć furtkę, a świat stał otworem.

Dokonawszy tego odkrycia i zawiązaniu furtki na węzeł nie do rozwiązania, przynajmniej przez chwilę, ruszyłam zająć się po kolei tym co już powinno być zrobione. Czyli nastąpiło: śniadanie dla kur, podane szybko, żeby psy nie zjadły, wypuszczenie kur, wyprowadzenie kóz na trawę z chwastami, chociaż dawały do zrozumienia, że wolałyby dzisiaj zająć się obdzieraniem z kory drzewek owocowych, dojenie kozy, dojenie Mućki, karmienie kotów, tak, żeby kury im nie zjadły, karmienie psów, uff.



Pipi się pyta, co to u diabła ma być i ma rację, bo to dla kur

dla kotków była serwatka


Wróciłam do kuchni, do zimnej kawy sprzed dwóch godzin. Była 8.07. Zajęłam się śniadaniem. Z przyjemnością zdałam sobie sprawę ( na co tak bardzo zwracają uwagę nasi goście), że wszystko co będziemy jeść, pochodzi z naszego gospodarstwa, oprócz mąki w chlebie żytnim i kawy. Zasiadłyśmy do śniadania, głodne, w końcu miałyśmy za sobą sporą dawkę porannych biegów przełajowych. Dzień dopiero się zaczynał i wyglądał zachęcająco.



- Mamo, ja naprawdę dobrze zawiązałam wczoraj tą furtkę – powiedziała Zosia. No cóż, nie wszystkie zagadki muszą być natychmiast rozwiązane. Dodaje to nawet życiu pewnej mglistej tajemniczości, której u nas na pewno nie brakuje : ).


poniedziałek, 19 listopada 2018

Zwijając hamak

Już jakiś czas temu zwinęłam hamak z sadu, wiadomo, że zima to nie najlepsza pora, żeby się na nim wylegiwać. Ale czy w czasach cieplejszych miałam chwilę, żeby się na nim położyć .... był taki moment, we wrześniu, przyniosłam książkę i kawę. Ale zaraz przypomniałam sobie, że muszę tylko jeszcze coś zrobić i wróciłam wieczorem po książkę i resztki zimnej kawy (kot Łatek jeszcze nie potrafi odcedzić mleka bardzo dokładnie, więc łyknął nieco kawki w południe).

Myśląc o życiu na wsi, zdajemy sobie sprawę, że będziemy spędzać godziny w ogrodzie, z zupełnie inną częścią ciała wystawioną do słońca niż to jest w zwyczaju. Ze remont starego domu będzie trwał wieki, że miejski, elegancki samochód zostanie sprzedany, żeby się do końca na wiejskich bezdrożach nie rozpadł i od tej pory będziemy głównie kierować taczkami. Niby zdajemy sobie sprawę, ale jednak wizja nas samych w fotelu na tarasie, z twarzą wystawioną do słońca, spędzających czas na słodkim nieróbstwie, wśród kwiatów, które same wyrosły i ze wzrokiem błądzącym po ogrodzie, gdzie wszystko jest już zrobione ..... to wyobrażenie mami i cały czas każe się łudzić. W snuciu takich wizji są niesłychanie pomocne kolorowe czasopisma, do których dorwałam się w poczekalni u dentysty. Znalazłam artykuły o aranżacji ogrodu, gdzie wypielęgnowane i świetnie ubrane Panie prześcigały się w wymyślnych pozach na leżaczkach, hamaczkach, fotelach z podnóżkami, z książkami na kolanach, w otoczeniu filiżanek, dzbanków i szklanek z wystającymi parasolkami.Wszystko na zielonej, równo przyciętej trawie. Jeśli któraś ruszyła w kierunku wypielęgnowanych rabat kwiatowych w poszukiwaniu przeoczonego wrogiego chwasta, była w czystych gumiakach i czystych rękawiczkach.
Odłożyłam miesięczniki, bo jeśli chodzi o fantastykę, to wolę Lema.
A na razie, za to idąc na obchód ogrodzeń, mogę zatopić się w takiej jesieni.










Dzielnie towarzyszy mi Anula i mamy wielką radochę ze wspólnego szurania liśćmi.

Lato było zwariowane, upalne i wypełnione pracą od wschodu do zachodu słońca. Pracą nie tylko w domu ale i w zagrodzie : ).
 Zosia pływała z Pepą, której długo nie trzeba było namawiać, by w ten sposób chłodzić się w upały. Dzieci, które przeszły na plener malarski, również natychmiast weszły do stawu i wydaje mi się, że żadne dzieła tego dnia nie powstały.
Chcę zrobić u siebie agroturystykę, będą pokoje, będzie można spróbować różnych dobrych rzeczy do jedzenia. Już można pojeździć konno i bryczką. W planie mam też warsztaty dla dzieci.
 O mały włos zapomniałabym o pilnie strzeżonym polu namiotowym, które również jest w ofercie(zdjęcie powyżej).
A na razie wciąż remontuję, co jest wyzwaniem w czasach, gdy większość fachowców jest za granicą. A każdy, kto u siebie położył płytki w łazience i podłączył kilka kabli uważa, że już wszystko umie i zgłasza się do pracy, żądając nie małych pieniędzy. A potem, gdy w połowie zadania okazuje się, że jednak go to przerasta, wyciąga jak najwięcej pieniędzy i umyka zostawiając wszystko rozgrzebane. Na szczęście teraz wszystko idzie dobrze. Tfu, tfu, żeby nie zapeszyć.

Poniżej kilka remontowych migawek.
Powstaje nowa kuchnia.
 Dwa tygodnie później
 Sala, którą już pokazywałam, też wygląda coraz lepiej
 Komin w trakcie tynkowania i piec przed podłączeniem
 Pokoje na górze też powoli nabierają kształtu



 Na górze w korytarzu odsłoniliśmy łuk ceglany
Łazienki prawie są gotowe ale nie mam dobrych zdjęć. Pokażę następnym razem.
I tak codziennie do przodu, krok po kroku. Już się przyzwyczaiłam, że na głowie zawsze mam kupkę gruzu a jeśli źle widzę to znaczy, że warstwa kurzu na okularach jest za gruba. Jeśli do zupy wpada kawałek sufitu, to już nie problem, jest nawet bardziej treściwa : ).


sobota, 28 kwietnia 2018

Dziura się cywilizuje i wiosenne zajęcia w kilku obrazkach.


 Przy pomocy sąsiada powoli ogarniam dziurę.

 Niektóre konie pracują (obrazek powyżej) a niektóre obijają się na potęgę (obrazek poniżej).
A także pływamy
 i pracujemy naukowo.
Niestety nie mam czasu na pisanie, czytanie komentowanie ... za to mam dom na wsi : ).

piątek, 20 kwietnia 2018

Pozdrawiam wszystkich ryjących w ziemi : )





Kto rano wstaje, może sobie poranne widoczki podziwiać.
Ale nie za długo, bo trzeba paskudy żarłoczne przepędzić na nową łąkę.

Potem na chwile można podnieść głowę i popatrzeć na wiosnę:



Zwłaszcza frajdę sprawiają drzewka, które zostały posadzone osobiście.
A potem to już do wieczora z głową w dół (przesadzam rozumiane dwuznacznie), a widoczki stają są nieco monotonne.
Zgodnie z tytułem pozdrawiam wszystkich oddających się podobnym zajęciom, ale też, robiących zupełnie co innego : ).

piątek, 13 kwietnia 2018

Paczka dla łakomczucha i kilka widoczków.

      Dzisiaj dopiero do mnie dotarła z Krakowa, gdzie czekała ładnych parę dni.
Kochana Ola, pewnie przy pomocy Cezarego, spakowała dla łakomczucha kilka słoiczków konfitur z czarnego bzu.
 Muszę wyjaśnić, że brałam udział w konkursie Oli ( https://wewanderers.blogspot.com) i jako jedna z kilku osób wygrałam nagrodę główną, czyli konfitury. Swoja drogą to musiała ich zrobić ilość ogromną, skoro tyle przyznała nagród!



Małe łapki z boku bardzo chciały jak najszybciej rozpakować tajemniczą przesyłkę dla mamy ale musiałam najpierw zrobić zdjęcie.
Był tam prawdziwy PAPIEROWY list! Bardzo miły.

Było też siano dla koni i konfitury pełne dobroci. Zaraz została zrobiona herbata i pierwszy słoiczek musiał się podzielić Oliną pychotką. Dziękuję : ).


Mój mały remoncik zamienił się z duży jak to w starych domach bywa.
Wyszłam na dach po odjeździe ekipy.
Tak to wygląda.
 I z góry:





Trzeba przyznać, że zrobione porządnie.

Konie idące do wodopoju.
Ja tez poszłam.
Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze mają czas, aby to przeczytać : ).