piątek, 31 stycznia 2014

Z notatek

Czwartek 30 stycznia 2014
Pamiętacie sympatyczną starszą panią, która odprowadzała dwójkę wnuków do busa i to wtedy właśnie jej dostrzeżona przeze mnie postać spowodowała pomylenie szkolnych pojazdów? W każdym razie owa pani wydawała się osobą bardzo spokojną, raczej domatorem, kulała też lekko na jedna nogę. Spotkałam ją wczoraj, odstrzeloną, z fantazyjnym szalem na szyi, - Hola -krzyknęła mijając mnie na przejściu dla pieszych, -spieszę się trochę, bo jadę na tydzień do Benidormu- dodała, -do Benidormu wykrztusiłam i na czole chyba miałam napisane co myślę o Benidormie, mieście wieżowców, Anglików, Amerykanów i Skandynawów, nocnych rozrywek i rozpusty, bo pani dodała: - wolisz spokojniejsze miejsca, co?, ja to lubię się trochę zabawić, dzieci podrzuciłam drugiej babci i jadę, to na razie, tu mam samochód. I tyle ja widzieli. Hiszpanie wciąż mnie zaskakują.
Zosia zachorowała, ma zapalenie ucha i od poniedziałku siedzi w domu, naprawdę źle się czuje, z szalejącego diabełka zmieniła się w marudzącą spokojność, aż żal patrzeć.
Na pływalnię pojechałam tylko z Anią, przebrałam ją i czekałyśmy przy basenie aż podejdzie instruktor. Do brzegu podpłynęła pani w wieku na oko lat 70 albo lepiej. Wystawiła z wody głowę w białym czepku i popatrzyła na nas przenikliwie, po czym uśmiechnęła się do nas wszystkimi uśmiechami swojego życia, beztroskiej dziewczynki, przy czym jej zmarszczki na moment zniknęły, dojrzałej kobiety z lekkim odcieniem smutku w ciemnych oczach i wreszcie obecnym uśmiechem, w którym odbiła się mądrość ludzi starych, którzy już niczego nie muszą udawać. Odwzajemniłam uśmiech i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że ta nieznajoma posiada jakąś wiedzę o nas, do której ja nie mam dostępu. Jej spokojne oczy gładziły wszystkie wezbrane fale strachów .
Anię odebrał jeden z asystentów instruktorów a ja poczułam, że wszystko będzie dobrze, że z Anią wszystko będzie dobrze. Mam pewną troskę związaną z młodszą córką o której nigdy nie pisałam.
Chciałam zobaczyć jak nasza nowa znajoma radzi sobie z pływaniem i szukałam jej w wodzie, potem na brzegu, aż mój wzrok zaczął obijać się o szklane ściany pływalni. Przeczesywałam tor za torem, przenikałam wodę, nigdzie nie było jednak starszej damy w białym czepku.

środa, 29 stycznia 2014

Będąc mniej wybredną od Prousta, czyli w poszukiwaniu jakiegokolwiek czasu

Na naszej ulicy nie było miejsca, zatrzymałam samochód na pustawym, pobliskim parkingu, wyłączyłam silnik i usłyszałam muzykę. W samochodzie oddalonym ode mnie o około dwadzieścia metrów siedział jakiś pan i grał na ustniku od trąbki, otworzyłam okno i nie chcąc być zauważona siedziałam bez ruchu stając się jedynym odbiorcą tego niezwykłego koncertu. Za moment jednak wyrzuty sumienia kazały natychmiast wracać do domu, tyle jeszcze przecież było do zrobienia. Ostatnio to mój problem nr jeden, problem z czasem.
Wlazłam na FC a tam brat coś takiego wstawił:
 no cóż, ja tak jeszcze nie potrafię

Będąc w obcym kraju z dwójką dzieci, dojeżdżającym mężem, remontem domu, samochodem z problemami, wciąż biegam, wciąż myślę: jeszcze to, jeszcze tamto, ooo, znowu zapomniałam zadzwonić .....
Oto opis dnia, kiedy nic właściwie się nie dzieje:
Ubieram się rano, łapię jakoś dziwnie za nogawkę i na wysokości uda robię pokaźną dziurę. Na szczęście się nie rozłazi, właściwie tak jakby jej nie było, pocieszam się wiedząc, że te spodnie mają z 15 lat i na razie nie mam innych, które lubię. Pędzę z dziećmi do busa, Ania na rękach żeby było szybciej, uff zdążyłam, wracam i widzę, że nie dałam Ani plecaczka ze śniadaniem, będę musiała podrzucić w drodze na budowę, ogarniam kuchnię, nastawiam pranie, wyciągając wcześniej z pralki to co wczoraj wrzuciła do niej Ania, to znaczy, książkę do gramatyki hiszpańskiej (nie twoja, Gosiu), kilka gąbek i dwa pomidory, na szczęście przyuważyłam ją jak przysunęła wczoraj stołeczek i zafascynowana napełniała pralkę, myślę, czy zakupy teraz, czy z dziećmi, dzwoni G, główny majster, - będziesz zaraz, musisz zobaczyć co odkryliśmy w łazience. 

Pędzę na budowę, okazuje się, że z łazienki można ocalić jedną ścianę z płytkami, bo w innych są całkowicie zardzewiałe rury. Wpada elektryk, a ja mam tylko 5 minut do 12, zaraz muszę pędzić po dzieci. Z dziećmi na zakupy, na szczęście mam rosół gotowy od wczoraj. Jemy obiad, dzielę czas na sprawy domowe i dziecięce. Odprowadzam je na 15 do szkoły. Biegnę na budowę, majstry robią listę zakupów i jadę z jednym do składu budowlanego. Wysiadam blisko mieszkania, jeszcze do sklepu z płytkami, myślę nad kuchnią, bo w poniedziałek jedzie samochód do fabryki w Castellon i powinnam już zrobić zamówienie. Godz. 17, pędzę na rondo zaraz podjedzie autobus z dziećmi. W samochodzie mam już torbę na basen. Chodzą od niedawna, ale obie są zachwycone. Wracamy koło 19, ja mam już dość, ale droga do łóżka jeszcze daleka i wyboista, dosłownie, bo wchodząc do łazienki potykam się o pudło puzzli .Dzwoni M zaprzyjaźniony Słowak (ciekawostka, rozmawiamy po kastylijsku), - kiedy odbiorę materace i półki - ja mu na to, że muszę zadzwonić w sprawie wynajęcia garażu. W międzyczasie robię grzanki na kolację, kąpię i kładę Anię spać, czytam bajkę, potem angażuje mnie Zosia.
Jest 21, chyba już nic nie załatwię, próbuje się uczyć, koleżanka pożyczyła mi świetną, starą książkę do kastylijskiego, nic z tego, trochę przysypiam, nalewam sobie szklaneczkę lekkiego białego wina i zabieram się za blogowy tekst, oczywiście nim zacznę muszę odpisać na listy, spojrzeć co u znajomych na blogach, u Kozy robi mi się dziwnie błogo i wesoło, orientuje się że nie nalałam sobie czegoś prawie bez procentów, tylko ciężkiego, wspaniałego muscata z Xalo .... i tak się skończyło moje pisanie.
Ania już śpi, Zosia mam nadzieję, też, słyszę muzykę, otwieram balkon, gdzieś niedaleko bębny i trąbki dają nocny koncert. (znajomy powiedział, że to ćwiczenia przed Wielkanocą) Chciałabym pójść, poszukać ich, posłuchać, zapomnieć na chwilę o obowiązkach, które tysiącem szpileczek- spraw kłują mnie w głowę.
Nie wiem już o której walę się z książką do łóżka, przypominam sobie o spodniach, dla mnie to prawdziwa tragedia, kupno spodni wymaga chodzenia po sklepach, mierzenia, szukania, zajęcia te  nudne są i męczące. Łatwiej jest kupić dom niż spodnie, jeśli wejdę do sklepu i nie zobaczę czegoś, co mi odpowiada w ciągu kilku minut ( idealnie jest zmieścić się w tym czasie z kupnem), to muszę wyjść. Robi mi się słabo, zaczynam się pocić i czuję przymus natychmiastowej ucieczki. Na szczęście teraz już przenoszę się do książki. Gaśnie światło, nie, to opasłe tomisko wali mi się na głowę.

Teraz budzą się demony i szepczą nad moją głową:

Śpij sobie, śpij, niech Cię sen twardy zmoże,
dzisiaj było nieźle, jutro będzie gorzej.
nawet słońce gdzieś przepadnie, przyjdą ciemne chmury,
błękit nieba się zamieni w obraz szaro-bury.

Jednak jeden dobry duszek ma odwagę przeciw wstawić się chórowi demonów i mówi:

Chociaż w sprawie samochodu
ruszy coś do przodu.

Ale o tym może w następnym odcinku : )

sobota, 18 stycznia 2014

Zaległości

Uff, udało się wsadzić ten tekst, zamieniłam na rtf i poszło : ) Tylko jeszcze rozmiar czcionki....się dopracuje : )
Trudno po powrocie, wpadłszy w rytm narastających obowiązków, zabrać się do pisania. Zwłaszcza, że miło byłoby, aby pisanina była interesująca i lekkostrawna. Mój ostatni przedświąteczny wpis dość był bałaganiarski, ale pisany wśród biegających dzieci i niedopiętych walizek. Przepraszam zatem za tą długą i niezamierzoną przerwę.
Wylecieliśmy z Krakowa o zachodzie słońca, by wylądować w Alicante również .......o zachodzie słońca. Przez dłuższą chwilę leci się nad Alpami, których ośnieżone szczyty wyglądały jak polukrowane, malowane w  różowe zawijasy. Kraina Barbi widziana z góry. Doliny były już z innej bajki, ciemne, chłodne, pożyłkowane drogami narciarskich kurortów.
Mieliśmy w perspektywie aż trzy dni wolne, pogoda sprzyjała wycieczkowym pomysłom, więc ruszyliśmy:
W sobotę na wycieczkę nad morze z widokiem na góry.
po drodze rondo z fantazją, trudno nie zrobić zdjęcia
 przemarsz przez pustynie i w nagrodę zjeżdżalnia z widokiem

W niedzielę na targ ze starymi meblami i bajecznie tanimi cytrusami, za to w hurtowych ilościach.
A w poniedziałek wieczorem doczekaliśmy się orszaku Trzech Króli, nim jednak przejechali konno przed rozdziawionymi buziami naszych dzieci, podziwialiśmy występy grup tanecznych, z których każda miała swoją orkiestrę, przemarsz straży, wozy i wózki zaprzężone w konie, pastuszkowie i pasterki z krowami, owcami, kurami.... cały ten ludzko-zwierzęcy przekładaniec zatrzymywał się co chwilę aby wszyscy stojący wzdłuż ulic mogli się nacieszyć występami. A zewsząd sypały się cukierki, a czasem też pieczone kasztany, na które polowali rodzice.
większość zdjęć robionych moim kiepskim aparatem wyszła marnie, 
tu na szczęście widać jednego z Trzech Króli
We wtorek zaczęła się proza z tą odmianą , że nie szłyśmy do szkoły pieszo lub nie podjeżdżałyśmy moim klekotem, tylko odprowadziłam dzieci na autobus, którym jedzie się dłużej niż idzie ale dla mnie to zysk około 20 minut dziennie, nie do pogardzenia.
A historia ze szkolnym autobusem może służyć jako ilustracja hiszpańskiej mentalności, troszkę różnej od naszej. Było tak, zmieniliśmy miejsce zamieszkania, dalej od szkoły, ale według mnie ciągle blisko. Dwa razy spotkałyśmy jedną z nauczycielek. Popołudniu, gdy odbierałam Anię, jej Pani powiedziała, że Pani Dyrektor chciała mi coś powiedzieć, poszłam zaraz i co usłyszałam: Hola, podobno mieszkacie teraz tam i tam, wiesz, że koło waszego mieszkania staje nasz autobus (jest to właściwie bus, bo ulice są bardzo wąskie i nawet samochody osobowe mają problemy), nie wiesz? Zosia i Ania mogą nim jeździć i wracać, tylko w południe musisz je sama odbierać. Jak zapytałam, gdzie są przystanki, zaraz zebrało się konsylium, które zaczęło samo ze sobą dyskutować, czy na pewno na tym rogu...jak to w Hiszpanii. Zosia zapaliła się do pomysłu i nie było odwrotu, obie zresztą bardzo lubią te przejażdżki. Wszystko byłoby bardzo proste, gdyby mama nie pomyliła się o 50 metrów i tym samym, autobusów. Okazało się że do naszej szkoły, naszą ulicą jadą dwie linie, jednak w drodze powrotnej jeden staje na rondzie blisko domu, drugi dużo dalej. Pomyliłam się głównie dlatego, że jak miały jechać po raz pierwszy, wyprułam z domu jak torpeda, rozejrzałam się i zobaczyłam sympatyczną Panią z dwójką dzieci, popędziłam do niej, zapytałam o autobus do szkoły takiej a takiej, potwierdziła i po sprawie. Oczywiście od razu nawiązała się rozmowa, jak to w Hiszpanii. O 17 czekałam na rondzie, porannej znajomej ani śladu, za to na moim obliczu wyraźny ślad paniki zaczął się rysować, bo już były dwa autobusy a dzieci ani śladu. W końcu podjechał, wysiadły, a pani autobusowa (oprócz kierowcy jeździ Pani, która wszystkim dyryguje i stara się dostarczyć właściwe dziecko właściwemu rodzicowi) wychynęła i powiedziała: my nie jeździmy tą drogą, ale jedna Pani (znajomość poranna) powiedziała, że będziesz na rondzie( musiałam rano o tym wspomnieć) więc przyjechaliśmy. - ojej, pomyliłam autobusy, ale namieszałam, muszę to wyjaśnić, jutro zmienimy autobus – odpowiedziałam szczerze zmartwiona. - poczekaj do jutra – porozmawiam w firmie, czy nie możemy tędy jeździć ze względu na Was. Okazało się, że mogą. Firma zmieniła trasę szkolnego autobusu ze względu na dwie polskie dziewczynki.

c.d.n
 

piątek, 17 stycznia 2014

Kilka widoczków zamiast pożądnego tekstu : )

Wczoraj mimo tego, że moje nogi kierowały się nieustannie do łóżka, bez porozumienia z resztą, zwłaszcza z centrum sterowania, postanowiłam się nie dać. Usiadłam i napisałam tekścik. Ale co z tego, po skopiowaniu z writera do bloggera okazało się, że jest rozciągnięty niemiłosiernie w kilka wersów, zamiast tworzyć łatwą do przeczytania kolumnę. Na razie nie chce mi się przepisywać, a wszystkie podstępne próby kopiowania zawodzą. Może niedługo coś wymyślę, a na razie przesyłam pozdrowienia i kilka widoczków z wycieczki.


 Widoczna z góry zatoka, nosi nazwę Zatoki Popa, podobno w połowie XX wieku (czyli nie tak dawno) jakiś rosyjski duchowny upodobał ją sobie i chadzał  maczać w niej kuper - bo w tym sęk, żeby popi kuper zmiękł, ale nie zmiękł, jak widać na obrazku u sąsiadów.







 I na razie to byłoby na tyle : )