poniedziałek, 19 listopada 2018

Zwijając hamak

Już jakiś czas temu zwinęłam hamak z sadu, wiadomo, że zima to nie najlepsza pora, żeby się na nim wylegiwać. Ale czy w czasach cieplejszych miałam chwilę, żeby się na nim położyć .... był taki moment, we wrześniu, przyniosłam książkę i kawę. Ale zaraz przypomniałam sobie, że muszę tylko jeszcze coś zrobić i wróciłam wieczorem po książkę i resztki zimnej kawy (kot Łatek jeszcze nie potrafi odcedzić mleka bardzo dokładnie, więc łyknął nieco kawki w południe).

Myśląc o życiu na wsi, zdajemy sobie sprawę, że będziemy spędzać godziny w ogrodzie, z zupełnie inną częścią ciała wystawioną do słońca niż to jest w zwyczaju. Ze remont starego domu będzie trwał wieki, że miejski, elegancki samochód zostanie sprzedany, żeby się do końca na wiejskich bezdrożach nie rozpadł i od tej pory będziemy głównie kierować taczkami. Niby zdajemy sobie sprawę, ale jednak wizja nas samych w fotelu na tarasie, z twarzą wystawioną do słońca, spędzających czas na słodkim nieróbstwie, wśród kwiatów, które same wyrosły i ze wzrokiem błądzącym po ogrodzie, gdzie wszystko jest już zrobione ..... to wyobrażenie mami i cały czas każe się łudzić. W snuciu takich wizji są niesłychanie pomocne kolorowe czasopisma, do których dorwałam się w poczekalni u dentysty. Znalazłam artykuły o aranżacji ogrodu, gdzie wypielęgnowane i świetnie ubrane Panie prześcigały się w wymyślnych pozach na leżaczkach, hamaczkach, fotelach z podnóżkami, z książkami na kolanach, w otoczeniu filiżanek, dzbanków i szklanek z wystającymi parasolkami.Wszystko na zielonej, równo przyciętej trawie. Jeśli któraś ruszyła w kierunku wypielęgnowanych rabat kwiatowych w poszukiwaniu przeoczonego wrogiego chwasta, była w czystych gumiakach i czystych rękawiczkach.
Odłożyłam miesięczniki, bo jeśli chodzi o fantastykę, to wolę Lema.
A na razie, za to idąc na obchód ogrodzeń, mogę zatopić się w takiej jesieni.










Dzielnie towarzyszy mi Anula i mamy wielką radochę ze wspólnego szurania liśćmi.

Lato było zwariowane, upalne i wypełnione pracą od wschodu do zachodu słońca. Pracą nie tylko w domu ale i w zagrodzie : ).
 Zosia pływała z Pepą, której długo nie trzeba było namawiać, by w ten sposób chłodzić się w upały. Dzieci, które przeszły na plener malarski, również natychmiast weszły do stawu i wydaje mi się, że żadne dzieła tego dnia nie powstały.
Chcę zrobić u siebie agroturystykę, będą pokoje, będzie można spróbować różnych dobrych rzeczy do jedzenia. Już można pojeździć konno i bryczką. W planie mam też warsztaty dla dzieci.
 O mały włos zapomniałabym o pilnie strzeżonym polu namiotowym, które również jest w ofercie(zdjęcie powyżej).
A na razie wciąż remontuję, co jest wyzwaniem w czasach, gdy większość fachowców jest za granicą. A każdy, kto u siebie położył płytki w łazience i podłączył kilka kabli uważa, że już wszystko umie i zgłasza się do pracy, żądając nie małych pieniędzy. A potem, gdy w połowie zadania okazuje się, że jednak go to przerasta, wyciąga jak najwięcej pieniędzy i umyka zostawiając wszystko rozgrzebane. Na szczęście teraz wszystko idzie dobrze. Tfu, tfu, żeby nie zapeszyć.

Poniżej kilka remontowych migawek.
Powstaje nowa kuchnia.
 Dwa tygodnie później
 Sala, którą już pokazywałam, też wygląda coraz lepiej
 Komin w trakcie tynkowania i piec przed podłączeniem
 Pokoje na górze też powoli nabierają kształtu



 Na górze w korytarzu odsłoniliśmy łuk ceglany
Łazienki prawie są gotowe ale nie mam dobrych zdjęć. Pokażę następnym razem.
I tak codziennie do przodu, krok po kroku. Już się przyzwyczaiłam, że na głowie zawsze mam kupkę gruzu a jeśli źle widzę to znaczy, że warstwa kurzu na okularach jest za gruba. Jeśli do zupy wpada kawałek sufitu, to już nie problem, jest nawet bardziej treściwa : ).