czwartek, 25 stycznia 2018

Zmiana dekoracji

Po dniu rozświetlonym słońcem nadszedł ranek utopiony we mgle. Szary, ledwo wydobywający kontury drzew. Z nieba spadała wilgoć w postaci mżawki a potem zrobiła się wiosna. Dziesięć stopni i słońce. A nim nastała ta dziwna, wczesna wiosenna, jeszcze przez chwile panowała zima.









Nad stawem na jednej szponiastej łapie przycupnął dąb. Cieniutka warstwa śniegu stworzyła kontrastowe tło i wydobyła ptasią drapieżność, nie do zauważenia o innej porze roku.





Tak tylko chciałam znowu wam pokazać otaczający mnie świat. Obiecuję pisać częściej, wypunktowałam sobie kilka tematów i pomysłów na rysuneczki. Zobaczymy, co z tego wyniknie : ).

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Życie jest piękne !

Ania i jej straszliwy katar zostali ze mną na gospodarstwie. Zosia z K pojechali do Krakowa a  E wyjechała na kilka dni. Zostałyśmy same.
Rano jak zwykle rozruch piecucha, za małego, obklejonego smołą, trzymającego się jeszcze tzw. kupy, dzięki nitowanej koszulce. Nie wiem co pod nią i do końca zimy nie chcę wiedzieć. Nowy, stary piec na razie czeka. Udany start to nie wszystko, potem trzeba często zbiegać do piwnicy, zapychać mały ale nienażarty żołądek ciepłodawcy.
 Jeśli chce się mieć luksusy, czyli ciepłą wodę, rozpalić trzeba w drugim piecu, w kuchni. To lubię, zwłaszcza jak mam chwilę, żeby w tej kuchni w ciągu dnia posiedzieć i ugotować coś na płycie.

Po policzeniu, nakarmieniu, przeglądnięciu zwierzyńca, nastąpiło obowiązkowe przegnanie dziecka z katarem po lesie w celu uskutecznienia terapii jodowej. Podobno powietrze w tutejszych lasach śmiało może konkurować z tym z nad Bałtyku pod względem zawartości jodu.







Po powrocie udało mi się zmusić Anię do lekcji.
Miało to też skutek terapeutyczny. Poprosiłam by przeczytała dwa zdania z książki. Coś tam pomruczała, potem oświadczyła : - no nie da się, nie da się, koniec i kropka! I buchnęła w ryk, w ślad za rykiem buchnął z niej odpowiednia rozmoczony katar. Ja oświadczam z dumą, że nie buchnęłam, przeczekałam.
Potem zrobiłyśmy mus czekoladowy, ortodoksyjny, francuski, politycznie niepoprawny, z surowych jajek. Ale dały je kury szczęśliwe, co same potwierdziły odpowiednim opieczętowaniem.

Wreszcie był rosół, z niedzieli, i moje dziecko zjadłszy ponad połowę popatrzyło na mnie zza tych swoich denek od butelki i rzekło: - mamo, to jest najszczęśliwszy dzień mojego życia.  Zatkało mnie.
Wzruszyłam się, zapytałam dlaczego, choć czułam, że wszystko razem, spacer w słońcu, dobry rosół, zwierzaki, deser w perspektywie.... Zawsze uważałam, że najprostsze rzeczy dają prawdziwą radość a dowód na to twierdzenie siedział przede mną.
Płynąc na fali sukcesu na kolację odgrzałam makaron w sosie pomidorowym i tchnęłam nowe życie w ziemniaki, zamieniając je w kluski z cynamonem. Ania dzielnie mi pomagała.

Resztki z rosołu podzieliłam między Bezę, koty i kury, koniom dałam jednak owies. Beza zjadła kurom jarzynki. W odwecie kokoszki wdarły się do kociej stajenki i wydziobały im z misek kocie, suche żarcie. A potem pobiły się o mysz którą wyrzuciłam na kompost (wyrzuciłam tak żeby Łatek nie widział, bo dostałam ją od niego rano w prezencie).
W ramach relaksu pozwoziłam trochę drewna do piwnicy i wreszcie zasiadłam zadowolona z herbatką przed komputerem i .... usłyszałam coś w  radiu. Piosenkę Agnieszki Osieckiej, a w niej słowa : chleby upieką się w piecach nam .... Oczywiście, że się upieką ale najpierw trzeba je tam włożyć a jeszcze wcześniej zrobić, o czym rano zupełnie zapomniałam.
Narysowałam Wam poniżej jak wygląda moje każde wyjście z domu, koni nie ma na obrazku, bo są ogrodzone. Teraz zauważyłam, że nie narysowałam sobie czapki, mam nadzieję, że się nie przeziębię.

I tak minął, wiejski, słoneczny spokojny dzień. Teraz nastała prawie noc, siedzę w kuchni, ogień trzaska w piecu a ja piszę ten list do przyjaciół, o niczym właściwie, ale mam nadzieję, że Was ucieszy.