piątek, 20 grudnia 2013

Feliz Navidad

Panu z mieszkania naprzeciwko zdecydowanie zmieniam zawód. Wczoraj i przedwczoraj widziałam go, jak z jakimś drugim pochylali się nad maleńką konstrukcją, za diabła nie byłam w stanie dostrzec szczegółów. Więc jest wynalazcą, automatykiem, zegarmistrzem raczej nie, może jest konstruktorem małych mechanizmów lub współczesnym alchemikiem, ojcem Golemika z metalu.
Tak mi tu dobrze i ciepło teraz, że nawet troszkę do zamglonego i smogowego Krakowa nie chcę się lecieć, a tu nagle wieczorem telefon. Odbieram, a tu Pani Hela, przekupka z Rynku Dębnickiego jak mi nie zaśpiewa do słuchawki z tym swoim suchobeskidzkim akcentem: - Pani Łucja, czy Pani już w Polsce, no bo ja chciałam Pani trochę kiełbaski naszej i pasztetu zostawić. I tak mi się ciepło i patriotycznie od widma kiełbasianego zrobiło w okolicach żołądka, że nic tylko walizkę pakować. Umówiłam się z nią na sobotę z rano, żeby wybór był jeszcze, choć kiełbasa jak oświadczyła sprytna Hela to już tylko dla mnie została.
W szkole były wczoraj występy na zakończenie semestru, niestety wyjątkowo jak na ten kraj, od rano kropił deszcz. Rodzice zostali wpuszczeni na dziedziniec szkoły, żeby podziwiać występy na scenie rozłożonej na tle budynku szkoły, za plecami mieliśmy zwykle piękny i rozległy widok na morze, ale w tym dniu płynnie łączyło się ono z zachmurzonym niebem a granicę zacierały stróżki deszczu. Na początek wyszły maluchy przebrane za pasterzy, dźwięk zaczął poważnie szwankować już podczas wstępu wygłoszonego przez starsze dziewczyny po walencjańsku oczywiście. Maluchy nie mogąc doczekać się swojej piosenki robiły coraz gorsze miny, w czym królowała Ania pokazując publice wielką podkówkę, deszcz kapał jej na grzywkę czego wyjątkowo nie znosi. Nie dość że pierwszy występ w obcym kraju, to jeszcze z mokrą grzywką .... Byłam już przygotowana na mającą nastąpić ucieczkę ze sceny, ale pani dyrektor w tym momencie przerwała przedstawienie i gromadna ucieczka stała się udziałem i dzieci, pod opieką truchtających pań i rodziców ciągnących wyciągnięte z domowych pieleszy babcie i prababcie.

 Ania to ta z blond grzywą

A teraz do rzeczy, już jakiś czas temu dostałam bardzo pomocny i szczegółowy list od znajomego Józefa (nie tego z szopki, aż takich znajomości nie mam), dotyczący Świąt w Hiszpanii. O niektórych rzeczach nie wiedziałam, na przykład, że Trzej Królowie dają dzieciom prezenty, a następnego dnia czyli 6 stycznia idą w widowiskowym pochodzie (Cabalgata de Reyes), który trzeba koniecznie zobaczyć. Każde miasteczko ma swój pochód oczywiście. Wynika z tego jasno, co podkreślił znajomy, że nasze dziewczyny będą dostawać prezenty trzy razy w roku, na szczęście w Krakowie żaden zajączek z workiem nie kica.
 Dekoracje są dla nas dość komiczne, zwykle Trzej Królowie,
 mali i sprytni,  znacznie wyprzedzają grubego Mikołaja
 we wspinaczce do dziecięcych pokoików.

Teraz dosłownie zacytuję znajomego:
U nas święta rozpoczynają się od la Nochebuena (Wigilii) a dokładniej od la cena de Nochebluena 
(od wieczerzy wigilijnej). Hiszpanie rozpoczynają święta wcześniej bo już: el veintidos de diciembre
 es la Loteria Nacional (22-go grudnia jest Loteria Narodowa). Przez kilka godzin telewizja na żywo
 transmituje el Sorteo (losowanie) , a wszyscy z wypiekami na twarzach oczekują el Premio Gordo 
(Głównej Nagrody).
El veintiocho de diciembre es el dia Inocentes (28-go grudnia jest Dzień
Niewiniątek) - to ich odpowiednik naszego Prima Aprilis.
Oczywiście nie można zapomnieć, że: el treinta y uno de diciembre es la Nochevieja
(31-go grudnia jest w dosłownym tłumaczeniu Stara Noc, a po naszemu Sylwester). O północy:
 es las doce campanadas (jest 12 uderzeń dzwonu) i wraz z każdym uderzeniem dzwonu należy 
zjeść jedno winogrono żeby zapewnić sobie pomyślność w Nowym Roku. 
Posłuchajcie kolędy hiszpańskiej, którą usłyszałam również dzięki Józefowi. Zupełnie jest inna do naszych.
http://www.youtube.com/watch?v=wdUohI1-Qsg

Ponieważ za kilka godzin lecę do Polski, życzę Wam już teraz spokojnych, domowych, szczęśliwych Świąt. 
Oby marzenia Wam się spełniały, nie zapominajmy jednak, że nawet najbardziej szalone plany mogą zostać
 zrealizowane, tylko ... trzeba im pomóc. ŚCISKAM WAS BARDZO SERDECZNIE

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Niedziela w gaju oliwnym

Na wstępie przyznać się muszę, że łasuchuję co nieco, a nawet straszliwie, by nie oprzeć czoła o stół i nie zasnąć po prostu zamiast do Was pisać. Ale mam taką straszną ochotę znów coś Wam opowiedzieć, zwłaszcza, że zaległości mi się piętrzą, bo nic nie napisałam o naszej wizycie w arcyciekawej architektonicznie i społecznie Walencji (nadrobię, obiecuję) a tu już nowe rosną, dosłownie i dojrzewają, również dosłownie, tematy.
Najważniejsze jest jednak, że zimny czas w słonecznej Hiszpanii minął jak na razie, teraz mamy coś w rodzaju polskiej, pięknej jesieni, gdzie złote liście kobiercem ścielą drogę a niebo pięknym tłem błękitnym staje się dla ich żółtego, migocącego opadania.
Nie siedzę już w zimnym wynajętym domu z paluszkami przyspawanymi lodem do klawiatury. Nie jestem też w remontowanym domu, siedzę w salonie typowego, hiszpańskiego mieszkania, trochę z Almodovara, a to co widzę przez szyby drewnianych drzwi balkonowych to już jest z jego filmów. Mieszkanie jest narożne, salon z balkonem ma widok rozległy na ulicę i górę w tle. Wbrew tutejszym zwyczajom nie opuszczam wszystkich żaluzji, podglądam dyskretnie życie innych.
Okno pokoju Ani jest powyżej okna kogoś, kto też nie opuszcza całkiem żaluzji, kto ma pedantyczny porządek na biurku, na którym stoją pojemniczki na przyrządy kreślarskie, do rysowania i do pisania, na ścianie w tle wiszą nowoczesne obrazy olejne. Kim jest? Architektem, inżynierem, artystą, czy może księgowym, który lubi geometrie i malarstwo. To początek filmu, co będzie dalej, nie wiadomo, ktoś nad nami też może nie domyka żaluzji.... Przez okno salonu widziałam jak ktoś dzisiaj około 19 wieczorem w kapciach i szlafroku skoczył po ryby na kolację, poważny, starszy pan z wąsami, dokonał zakupu i zniknął w bramie domu naprzeciwko. Sklep rybny otwierają około 8 i widzę przez szeroko otwarte drzwi, leżące blisko siebie, w idealnej zgodzie, kalmary i ośmiornice, tuńczyki i krewetki, tylko cen nie mogę dojrzeć, jak przywiozę sobie lornetkę to będę mogła zbiegać jak obniżą cenę wieczorem, bo cyferek nie widzę nawet z balkonu. Rano świecą się światła piekarni i kuszą wspomnieniem chrupiącej skórki świeżych bagietek.
No tak tyle napisałam, tylko, że nie na temat zupełnie. Już miesiąc temu zaczął się sezon zbiorów mandarynek, pomarańczy i oliwek, w którąkolwiek nie ruszy się stronę, mija się setki drzewek przystrojonych w pomarańczowe kulki. 

 Tak jak w Krakowie i tutaj zdarza się w mieście urodzaj

W niedzielę i my ruszyliśmy między szpalery cytrusów, jednak kończyły się one powoli w miarę zbliżania się do gór, których postrzępiony majestat prężył się do zdjęć, których brak, bo aparat przezornie zatrzasnęłam w bagażniku.
Podziwiając widoki dojechaliśmy do gajów oliwnych znajomego, mieliśmy je rozpoznać po samochodzie, który według mnie miał być bordowy a okazał się zielony jak niedojrzały komunista. Podobno kobiety zapamiętują kolory, więc czegoś mi jednak brak, na szczęście mój K okazał się rasowym chłopem i rozpoznał motor znajomego z odległości połowy kilometra.

 oprócz samochodu i motoru zaparkowały tez skrzynki w oczekiwaniu zbiorów

zostaliśmy zaproszeni do rozkładania siatek

tu trzeba by c dokładnym, by strząsane owoce zostały schwytane bez strat
 
 bardzo szybko nastał czas posiłku
 
różnych rodzajów mięsko, z wprawa i ochotą przyrządzone na prawdziwym 
węglu drzewnym przez właściciela oliwek, smakowało wybornie i zniknęło szybko

Zosia pomagała ofiarnie, siedząc na czubkach drzew i wcale nie miała
 ochoty wracać do domu





czwartek, 5 grudnia 2013

Zimno jak w Hiszpanii i słów kilka o nieruchomościach

 taki widok ukazał się nam około trzech tygodni temu

Ktoś siedząc w polskim mieszkaniu na początku grudnia, otworzy prognozę pogody dla Walencji i co widzi, od 9 do 17 stopni, toż to prawie lato, powie. Tak, na pierwszy rzut oka, tak. Ale jak siedzisz w starym, choć wyremontowanym domu (chodzi o ten wynajęty), wilgotnym i niemożliwym do ogrzania, bo przede wszystkim nie ma czym, to marzną, och marzną, marzną ci paluszki (coś jak z Kubusia Puchatka). Bo w domu jest zimniej niż na zewnątrz, a na zewnątrz jest zimniej niż ci się wydaje, bo pada deszcz i wieje wiatr, temperatura odczuwalna to około 10 stopni. Siedzisz i słyszysz jak woda kapie ze świetlika na stół kuchenny, bo para się skrapla, można świetlik otworzyć, ale wtedy na stół będzie padał deszcz. Hiszpanie chronią się przed gorącem a o zimnie nie myślą, bo trwa krótko a poza tym jutro będzie 16 stopni, ale wyjdzie słońce i wiatr ustanie, a to oznacza, że znowu wróci coś w rodzaju polskiego, pięknego września. Wszyscy wypełzną z domów, ulicą ruszy uśmiechnięty tłum, a że znowu może być zimno..... Powiedzą Ci że, będzie dobrze, jest ciepło, będzie lepiej... zresztą każdy powie coś innego, - w listopadzie to wieje najbardziej, -w listopadzie jest najgorzej, - w lutym to dopiero będzie, - lutym to już wiosna, siejemy kwiatki, - w styczniu i w lutym powinno być zimno, - w styczniu to już można opalać się na tarasie .......

koniec listopada, wzburzone morze i smagana wiatrem, mokra od zachłannych fal plaża

Większość osób pragnących kupić nieruchomość w krajach południowych, chce być jak najbliżej morza, mówią o domach lub mieszkaniach położonych w pierwszej, drugiej, no już ostatecznie trzeciej linii brzegowej. Wszystko będzie w porządku, no może poza dużo wyższym podatkiem od nieruchomości i koniecznością częstego malowania elewacji, jeśli właściciele będą pokazywać się od marca do końca października. Jednak, gdy przyjdzie im do głowy przyjechać zimą, by pobyć trochę w gwarnym, ciepłym kraju mogą poczuć się mocno zawiedzeni.
 piasek naniesiony na ulicę przez wiatr i fale, druga linia brzegowa

Bo nie dość, że może się zdarzyć, że będą jedynymi mieszkańcami pustego i ponurego kompleksu, to jeśli trafią na złą pogodę, będą musieli zabarykadować się w domu i uszczelnić drzwi przed wszechobecnym, niesionym wiatrem piachem lub wsiąść w samochód i pojechać do centrum miasteczka, które mądrzy przodkowie posadowili w pewnej odległości od morza.
Oczywiście w weekend, gdy wyjdzie słońce, na promenadzie otworzy się kawiarnia i przyjadą ludzie z miasteczka, by pospacerować nad morzem. Wtedy może się zdarzyć, że różnica między temperaturą w miejscu, gdzie znajduje się wymarzona nieruchomość a krajem pochodzenia szczęśliwego właściciela wyniesie nawet 40 stopni.
Ale żeby życie nie wydawało się takie proste, o pewnych niebezpieczeństwach mogących wystąpić przy kupowaniu nieruchomości w głębi lądu, też kiedyś napiszę.
A Pani Sąsiadka z przeciwka jest jednak morsem, kiedy ja chodzę w polskiej, zimowej kurtce, ona ma letni płaszczyk. Pokazała mi pokój, w którym spędza dzień, robiąc prawdziwe cudeńka na szydełku, mając przed sobą włączony telewizor, który służy raczej jako nadajnik dźwięku niż wizji, a fotel na którym zasiada jest obowiązkowo koło okna, które z kolei jest czymś w rodzaju lokalnej telewizji. Niedaleko fotela ma piecyk z podłączoną butlą, ale na moje pytanie, Pani Sąsiadka machnęła w jego kierunku lekceważąco ręką i powiedziała, że rzadko go używa.

 Jesień nie jest tak widowiskowa jak w Polsce, ale ma swoje uroki

I jednak trzeba się ubierać : ) w grudniu

P.S.
Zapowiada się słoneczny, bezwietrzny, piękny weekend więc mogę śmiało napisać: pozdrawiam wszystkich ciepło : )



niedziela, 10 listopada 2013

I znowu w stajni

Czasem nadchodzi wiatr, ten od Afryki formuje wałki na głowie morza, które przy brzegu rozpadają się z hukiem, a pracowity fryzjer wciąż czesze nowe. Ten z gór wali pięściami w okiennice i szyby, wyraźną radość sprawia mu odkrycie nie domkniętych drzwi na tarasie, wtedy trzaska nimi niezmordowanie. W nocy raz po raz głośno biegnie naszą ulicą. Nie lubię go, po moich francuskich doświadczeniach wydaje mi się, że jak zacznie to skończy za miesiąc. Tam bywało groźnie, dawno temu zdarzyło się nawet, że poryw wiatru urwał ucho pewnemu malarzowi. Ale tu do tej pory wiatr ustaje szybko, a wtedy od rana wszędzie jest błękitnie, niebo na górze jest książkowo niebieskie,
  morze na dole spokojne i też w odpowiednim kolorze. 


 Na wszelki wypadek uczymy dzieci zdobywać pożywienie, nigdy nic nie wiadomo.
Jeszcze kilka widoczków:

Co z domem ? Pewien etap się skończył, po zrobieniu instalacji, wyjechał dzielny polski znajomy, niedługo przyjdzie hiszpański majster, na razie mam chwilę, żeby jeszcze przemyśleć pewne rozwiązania, już zdecydowałam o płytkach i kolorach, dół będzie w stylu walencjańskim. O wielu rzeczach dom decyduje sam, po prostu w pewnej chwili staje się jasne, jak coś należy zrobić i znowu trzeba przejść kilka kroków nim się o wszystkim zdecyduje, już gotowe są szkła zbrojone na taras, które wmontowane w podłogę rozjaśnią wnętrze, zamówiłam kraty, negocjuje cenę drewnianych okien i drzwi, które muszą być zrobione z drzewa egzotycznego ( z powodu ceny upraszczam projekt ), ze względu na wszechobecną sól i morską wilgoć w powietrzu. Dzięki niej ja i moje córki do tej pory nie miałyśmy nawet kataru (przepraszam młodsza miała, ale sam minął po kilku dniach), ale metal i drewno muszą być dobrej jakości. Rozmawiam, pytam, oglądam, szukam składów drewna konstrukcyjnego, płytek, marmurów, lubię to, sprzedawcy tutaj też lubią rozmawiać, nie da się tak wejść i załatwić, trzeba wszystko obgadać, część z nich jest pasjonatami swojej pracy i wtedy dyskusja o mocowaniu krat zamienia się w małe arcydzieło.

Poza tym oczywiście pojawiły się konie.... a było to tak, zwiedzający okolicę Piotrek natknął się na zawody, zadzwonił i też tam pojechaliśmy, okazało się, że 10 km. od nas odbywają się międzynarodowe zawody CSI w skokach przez przeszkody. Doczekaliśmy startu Jana Chrzanowskiego, który jechał w bardzo dobrym stylu na pięknym koniu, niestety miał kilka zrzutek, ale o skali trudności konkursu, gdzie główną wygraną było 23 tysiące Euro, może świadczyć fakt, że tylko sześć przejazdów było czystych na koło 60 startujących koni.
 Miło było zobaczyć polską flagę
( której nikt w dodatku w listopadzie sobie nie wyrywa),
 chociaż Hiszpanie potrafią psuć sobie i innym widok,
a oto i nasz zawodnik.

W sobotę odwoziłyśmy Piotrka i w drodze powrotnej wstąpiłyśmy do stajni. No cóż, muszę przyznać, że jestem oczarowana urodą tutejszych koni. Widziałam kilka już w Polsce, w ośrodku jeździeckim Szarża Bolęcin u mojego przyjaciela Mikołaja Reya, ale tutaj ilość wyprowadzanych ze stajni piękności zrobiła na mnie duże wrażenie.


Zosię, autorkę tych zdjęć zafascynowało palenie w kształcie serca na zadzie tego ogiera.
Ania, amatorka psów też poczuła się świetnie.

czwartek, 31 października 2013

A życie toczy się dalej

Bez wzlotów i upadków, dzień mija za dniem. Urozmaiceniem była wizyta przyjaciół, jeden z nich chyba uważa, że się często gubię ( oczywiście to nieprawda !), bo nie używam GPS-u. Nie używam, bo mam mapę do czytania i głowę do myślenia. Poza tym mamy razem z mężem, który właśnie przyjechał, jakiś rodzaj defektu, który nigdy nie pozwala nam jechać najprostszą drogą, każe skręcać, bo ciekawe co tam jest, lub pojechać w zupełnie innym od zamierzonego kierunku, bo coś tam dziwnego wystaje....
Tak było i tym razem, pojechaliśmy po wino, ale jakoś tak skręciliśmy, trochę na zachód, zaraz za palmami i


i dojrzewającymi pomarańczami, i tak jechaliśmy aż zobaczyliśmy w oddali miasteczko.

hmmm, to trzeba zobaczyć co słychać w miasteczku, czy już zdobyte przez Anglików, czy jeszcze się broni, ukryte wśród gajów pomarańczowych.
wjechaliśmy

i na górze pojawił się zamek




weszliśmy do knajpki zamówić kawę

 usiedliśmy w ogródku

z widokiem


Tak oto pokrótce chciałam przedstawić korzyści wynikające z nieposiadania w samochodzie urządzenia, które, gdy tylko zboczę z drogi, natychmiast każe mi zawracać.
Na szczęście w ogóle nie posiadam takiego urządzenia, ani w samochodzie ani w mojej głowie, dlatego będę zawsze wybierać drogi inne, nie te najkrótsze i najbardziej oczywiste, choć czasem prowadzą,  zupełnie gdzie indziej niż się wydaje.
Po południu wróciłam do obowiązków i pojechałam do swojego ulubionego sprzedawcy cementu, który,


znudzony, czekał na klientów.

sobota, 26 października 2013

Dziura do sąsiadów


 Niebo trochę zamglone, ale było bardzo ciepło, jakieś 27 stopni,
nie mogłam sobie odmówić sfotografowania tego Anglika, gdy 
wstał na chwilę ze swojego leżaka pod wielkim parasolem


         Dostaję tyle miłych komentarzy ( takich, że aż oglądam się za siebie, czy tam gdzieś nie stoi bardziej godny adresat) a także niespodziewanych, szczerych listów, że aż muszę z Wami pogadać. Dzieci siedzą w wannie uzbrojone w maskę, rurkę i syrenkę Arielkę. Może będzie chwila spokoju.
Kiedy postanowiłam pisać dalej, a punktem wspólnym z moim poprzednim życiem stał się tylko i aż dom, a miejsce, klimat, zajęcia są zupełnie inne, bałam się, myślałam, że zostanę trochę wyklęta, że porzuciłam ziemie podkrakowską i dłubanie w niej, a jednak nie. Wybaczyliście mi ten skok w bok. Mówicie, że dzielna jestem.
A przecież tu jest łatwiej niż te 20 km. od Krakowa. Nie wierzycie, to posłuchajcie. Jak do tej pory dzieci ubrały kilka razy skarpetki i kilka razy miałam w ręce bluzy na wszelki wypadek, ubierają się w ciągu pięciu minut jednowarstwowo. Ja chodzę od od początku września tylko w sandałach, ponieważ żadne buty nie zmieściły mi się do walizki, ale tylko jak lało ( jakieś trzy razy przez ten czas) odczułam na krótko jakiś dyskomfort. Wszystkiego trzeba jakby mniej, do szkoły mamy bardzo blisko, samochodem jeżdżę na plażę, ok. 4 km. i po cięższe zakupy, czyli wydatki na paliwo w porównaniu z Polską żadne. Wszystko jestem w stanie załatwić na piechotę. Nie ma tego podkrakowskiego tonięcia w błocie o tej porze roku, tego wyjmowania dzieci z kąpieli błotnych i wracania, żeby się przebrać, spóźniania się z tego powodu do szkoły, butów i opon oblepionych gliną.
W wynajętym domu stoją jakieś piecyko-klimatyzatory ale jak na razie jest w sam raz. W pochmurny dzień spotkałam sąsiadkę, - jaka brzydka pogoda! - powitała mnie, przez chwilę zapomniałam języka w gębie, bo w Polsce było akurat jakieś 6 stopni. - a jak tu jest zimą – odparłam, - no... hm... mam taki piecyk na butlę gazową i trzy lata temu ją napełniłam, jeszcze mi się gaz nie skończył, - uhmmm – znowu mnie zatkało, - to trochę cieplej tu musi być niż w Polsce – wybrnęłam. Ale może pani sąsiadka udziela się w klubie morsów, nigdy nic nie wiadomo. Tu nie będę wybiegać w zbyt różowo rysującą się przyszłość, pożyjemy zobaczymy. Ale szyb drapać rano nie będę, ani odśnieżać, to pewne, podobno zdarza się mróz, -1 stopień Celsjusza, w nocy przez godzinę, dłużej i więcej być nie może, bo palmy i cytrusy sobie nie życzą.
Jedzenie jest przyzwoite, warzywa i owoce dobre, oliwki, oliwa i ryby wyśmienite ... nic więcej mi nie trzeba. Jak trochę się spod gruzów wykopię to koni poszukam, bo już bym na coś wsiadła.

A poza tym: nie muszę drewna nosić, trawy kosić, ogrodem się zajmować, co przy moim ogrodniczym niedołęstwie było zajęciem deficytowym a bardzo ciężkim, z kopaniem przez lata nie ruszanej ziemi, koni po nocy gonić (akurat tego mi trochę jakby brak !?, chyba tylko Jacek mnie zrozumie), wstawać i dokładać do pieca, zimą martwić się wracając z dziećmi z zajęć czy da się jeszcze pod lodową górę wyjechać, czy już ktoś w poprzek stoi, pewnie jeszcze o kilku rzeczach zapomniałam. W każdym razie summa summarum poszłam na łatwiznę.

A co z domem? Remont trwa, po namyśle stwierdziłam, że przydałby się jeszcze jeden pokój i przebiłam się do sąsiadów. Na razie nic nie wiedzą, spokojnie piją herbatę patrząc na londyńską mgłę za oknami.


Instalacje prawie gotowe, także pojawiło się światełko w tunelu, eee tzn. w pokoju : )


Pozdrawiam wszystkich i wracam do roboty.







czwartek, 17 października 2013

Znad morza w góry i z powrotem

Pojechaliśmy w góry po wino, pyszne, tanie.
 Na obrazku błyskawiczna degustacja, zbyt szybka dla aparatu.


po drodze potargane pagórki
i kościowate kamienie
 i kapliczki przydrożne

i grzebień kamiennej kury
 i dolinki podkrakowskie

Aż wylądowaliśmy z powrotem na poziomie morza a wygłodniałe dzieci
 pożarły co nieco, za co zapłaciliśmy też co nieco.
A w tle niespodzianka, budzący duże zainteresowanie, drewniany żaglowiec
 prosto z Gdańska, a przynajmniej wiele na to wskazywało,
mianowicie nazwa
oraz nazwa portu macierzystego,
poza tym żywego ducha, który by nam coś opowiedzieć....

Dzień następny to już proza, na obrazku odprawiam czary  nad
 kontenerem z gruzem, aby stał się pusty lub chociaż mniej zapełniony
po udanych czarach mogę iść do domu

a wieczorem nawet odstawić taniec zwycięstwa na plaży,
w tle Zosia z tatą w morzu

następnie trzeba się posilić i odpocząć
bo znowu czeka praca z zakresu budownictwa

wreszcie można pomyśleć o kolacji, na którą zjemy fideo (wymawiają to fideła),
 czyli drobny makaron z owocami morza, który jest potrawą
 charakterystyczną dla nadmorskiego regionu Walencji

mistrz fideo Claudio przygotował morskie stwory i trochę ogrodowych
czerwonymi krewetkami rzucił w patelnie


następnie wyjął, co czerwone, wrzucił blade sepie i kalmary, ciapnął dwa pomidorki


i pomieszał
ale za wolno mieszał, bo przybiegła jego żona i dopiero pomieszała
... aż znowu aparat nie zdążył
w między czasie jeszcze na patelnie wskoczyły małże i makaron
jeszcze tylko szafranu troszeczkę
i przez kilka minut fideo musi odparować i odpocząć

a oto efekt końcowy, który niebawem zniknie