piątek, 1 września 2017

Perypetie kota Łatka i co na kolację ?

 Oczywiście, że na kolację nie jedliśmy tęczy, która wypięła się nad naszym domem. Zdjęcie jest autorstwa mojej koleżanki Anety.
A tu znalazłam początek tęczy, wyłazi z zakuchennych krzaków.

 Nie zjedliśmy też naszego Łatka, nie wiem czy go pamiętacie ze zdjęć z podkrakowskiej Brzoskwini. Spał tam w objęciach Bezy, co zaczął praktykować z powrotem na wsi dolnośląskiej. Pewnie tak działa świeże, ale przecież jeszcze nie zimne powietrze.
Muszę Wam opowiedzieć o miejskich perypetiach tego kota.  Po powrocie z podkrakowskiego domu, nie poleciał ze mną i dziewczynami do Hiszpanii, został z K w Krakowie. Mamy tam mały ogródek, który łączy się z innymi ogródkami i podwórkami. Kota nie zamykaliśmy w domu, bo jak wiadomo, ten kto urodził się wolny, w niewoli marnieje. Mógł sobie wychodzić do woli, z czego skwapliwie korzystał.
Aż zniknął ... nie zgadniecie, nie wpadł pod auto, nie zjadł go pies .... Sąsiadka znalazła na słupie jego zdjęcie, jako przeznaczonego do adopcji, zrobione w schronisku dla zwierząt. K pojechał po niego. Zza krat nie patrzył zadziorny typek, ale wystraszone, pokorne zwierzątko, w którego oczach można było wyczytać: zabierz mnie stąd ! K zabrał i opłacił pobyt w hotelu. Zdarzyło się to jeszcze dwa razy, ale już bez zdjęć, bo schronisko miało nasz numer telefonu a kot czipa. W końcu schronisko powiedziało, kto jest sprawcą zamieszania. Nasi sąsiedzi, mający mały pensjonat, najpierw zachęcali kota karmiąc go, i mówiąc o nim nasza maskotka, a potem, jak nie spodobał się którymś gościom, zaczęli dzwonić do schroniska, kiedy tylko się pojawiał.
Poszłam do nich, jakaś zakoczkowana Pani, próbowała mnie pouczać i opowiadać, jak to kot ich nachodził. Ale pracownik opowiedział, jak było naprawdę.
Jakiś czas był spokój, aż zadzwonił do mnie znowu ktoś ze schroniska i podał mi numer osoby, która ma u siebie Łatka. Zadzwoniłam, kot podobno włóczył się w dzielnicy po drugiej stronie Wisły i Pani wzięła go do siebie, zawiozła do weterynarza ( kot był zdrowy i w całości, ale przy okazji, odczytano dane z czipa ) i była bardzo przejęta. Czy Łatek sam poszedł na Kazimierz, przechodząc przez długi, ruchliwy most na Wiśle ? Wątpię, raczej ktoś korzystając z jego ufności zwabił go do samochodu, ale potem kotek mu się znudził. Pani, która go znalazła, sama go do mnie odwiozła, a ściśle mówiąc,do naszej sąsiadki, bo nie było nas w domu. Przez telefon, w odpowiedzi na moje podziękowanie, wyraziła nadzieję, że kotek będzie miał już dobrą opiekę. Zapytałam, czy rozumie przez to zamknięcie kota w domu, kota, który razi sobie z przechodzeniem przez ulicę, z psami. Fakt nie poradził sobie z bezmyślnością i nadgorliwością człowieka. Ja też sobie nie radzę ....
Pani nie wiedziała co powiedzieć, ale ton jej głosu zmienił się z milutkiego na metaliczny, i w tym nowym brzmieniu nastąpiło pośpieszne pożegnanie.
Spokój nie trwał długo, do sąsiadki przyszedł z Łatkiem na rękach jakiś Pan, który znalazł go tuż za rogiem i korzystając z przyjacielskiego nastawienia zwierzaka,  zabrał do weterynarza, gdzie kot dostał zastrzyk, co nie powinno się zdarzyć, bo był w trakcie leczenia stanu zapalnego dziąseł. Potem zabrał Łatka do siebie, ale później jednak odniósł go do naszej sąsiadki, bo sporo osób z okolicy wiedziało, gdzie kot mieszkał. Trudno nie zapamiętać kota, który idzie po dzieci do szkoły i wraca z nimi do domu. Pan długo  opowiadał sąsiadce, Pani Marcie, jak to zakochał się w naszej kotce..... kotce, bo tak mu powiedziała pani weterynarz. Praktykujący lekarz weterynarii nie odróżnia kastrowanego kocura od kotki, hm, to daje do myślenia. Pan w konwersacji podkreślał również z niewiadomego powodu, że jest prawnikiem. W każdym razie zostawił wreszcie naszego kota w spokoju, u sąsiadki, wraz z numerem telefonu.
Pani Marta zadzwoniła do mnie i opowiadała o miłym Panu prawniku, który zajął się kotkiem, a ja zajęłam się raczej kwestią, po jakiego grzyba ukradł nam kota ? A następnie woził zupełnie niepotrzebnie do niedouczonej pani wet,. która nie wiadomo co i dlaczego mu wstrzyknęła.
W sumie szkoda, że nie pomyliła prawnika z kotem i jemu nie wbiła igły w zadek, co przy jej wiedzy a może wadzie wzroku, mogło się przecież zdarzyć .....
W każdym razie pan zostawił nr telefonu i wyraźnie  czekał na podziękowania za uprowadzenie naszego kota z sąsiedniej ulicy. Nie doczekał się i sam przyszedł w czasie wieczornego zamieszania, kiedy dzieci były w wannie a K robił kolację.
Stanął w drzwiach i zaczął wygłaszać swoją mowę o znalezieniu kotki na ulicy i zaopiekowaniu się ...  nie dopuszczając K do głosu. K coraz bardziej zirytowany zapytał się, czy może coś powiedzieć, na co usłyszał: nie! Pan przemawiał dalej, ale widząc rosnącą niechęć sterroryzowanego słuchacza, przerwał nagle. Po czym wykrzyknął (najwyraźniej sam do siebie): spierdalaj! I co rzekł, to uczynił, strzelając z całej siły drzwiami naszego mieszkania a następnie kamienicy.
Wszystko słyszały dziewczynki, a nie będąc przyzwyczajone do takich zachowań ludzkich domagały się wyjaśnień przy kolacji.
Wobec rosnącej ilości ataków tzw. miłośników zwierząt na naszego ufnego kota, czym prędzej przewieźliśmy go na Dolny Śląsk, co i tak było w planie.  Ma się doskonale.

A tymczasem na skraju lasu, tuz za domem takie cuda kwitną:



 Oto raz jeszcze, sprawca zamieszania, na zdjęciu poniżej idzie z nami na grzyby.
 Las okazał mi łaskawość swą w postaci dorodnego prawdziwka, pod wielkim dębem.


 A na kolację były podpłomyki, czyli mąka z wodą rzucona na blachę.

 Poniżej ekspresyjne zdjęcie zrobione przez Anię, mimo złej jakości nie mogłam się oprzeć.
Były pycha !

 Publikacja prawie gotowego wpisiku opóźniła się o tydzień co najmniej z powodu totalnego braku czasu. Tęcza stała się wspomnieniem, aktualnie leje jak z cebra, szaro bura breja wisi tam gdzie było niebo. Ale taka kolej rzeczy i podlać trawę też musi od czasu do czasu.
A żeby przestało mi wreszcie dom podlewać, bo i tak nie urośnie, takie sobie żółte kupiłam i wczoraj rozłożyłam w oczekiwaniu na koparkę:


4 komentarze:

  1. Droga Łucjo, tęcza zaczyna się za lasem :)
    Kotu będzie zdecydowanie lepiej poza Krakowem, pewnie nawet nie spodziewał się że dostanie tęczę w gratisie... :D i może do woli pławić się w aurze świetności gospodyni i kolorowych wrzosach... Swoją drogą to historia z Panem prawnikiem surrealistyczna.
    Prawdziwek konkretny, przed wyrwaniem powinnaś sprawdzić czy nie podpiera dęba ;)
    Ach... takie podpłomyki z blachy dostawaliśmy za małego u naszej babci na wsi... chrupaliśmy jeszcze cieplutkie :)
    Uściski dla całej rodziny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Drodzy Bagienni,
    dąb podparłam kijem po zebraniu grzyba, na podpłomyki zapraszam : )

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogladam zdjęcia z Twojego bloga i zazdroszczę tak pięknej okolicy. czyste powietrze, piękne krajobrazy... żyć nie umierać )

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla takich okolic, spokoju, czystego powietrza warto wyprowadzić się z miasta i móc oddychać pełną piersią

    OdpowiedzUsuń