Na naszej ulicy nie było miejsca,
zatrzymałam samochód na pustawym, pobliskim parkingu,
wyłączyłam silnik i usłyszałam muzykę. W samochodzie oddalonym
ode mnie o około dwadzieścia metrów siedział jakiś pan i
grał na ustniku od trąbki, otworzyłam okno i nie chcąc być
zauważona siedziałam bez ruchu stając się jedynym odbiorcą tego
niezwykłego koncertu. Za moment jednak wyrzuty sumienia kazały
natychmiast wracać do domu, tyle jeszcze przecież było do
zrobienia. Ostatnio to mój problem nr jeden, problem z czasem.
Wlazłam na FC a tam brat coś takiego wstawił:
no cóż, ja tak jeszcze nie potrafię
Będąc w obcym kraju z dwójką
dzieci, dojeżdżającym mężem, remontem domu, samochodem z
problemami, wciąż biegam, wciąż myślę: jeszcze to, jeszcze
tamto, ooo, znowu zapomniałam zadzwonić .....
Oto opis dnia, kiedy nic właściwie
się nie dzieje:
Ubieram się rano, łapię jakoś
dziwnie za nogawkę i na wysokości uda robię pokaźną dziurę. Na
szczęście się nie rozłazi, właściwie tak jakby jej nie było,
pocieszam się wiedząc, że te spodnie mają z 15 lat i na razie nie
mam innych, które lubię. Pędzę z dziećmi do busa, Ania na
rękach żeby było szybciej, uff zdążyłam, wracam i widzę, że
nie dałam Ani plecaczka ze śniadaniem, będę musiała podrzucić w
drodze na budowę, ogarniam kuchnię, nastawiam pranie, wyciągając
wcześniej z pralki to co wczoraj wrzuciła do niej Ania, to znaczy,
książkę do gramatyki hiszpańskiej (nie twoja, Gosiu), kilka gąbek
i dwa pomidory, na szczęście przyuważyłam ją jak przysunęła
wczoraj stołeczek i zafascynowana napełniała pralkę, myślę, czy
zakupy teraz, czy z dziećmi, dzwoni G, główny majster, -
będziesz zaraz, musisz zobaczyć co odkryliśmy w łazience.
Pędzę
na budowę, okazuje się, że z łazienki można ocalić jedną
ścianę z płytkami, bo w innych są całkowicie zardzewiałe rury.
Wpada elektryk, a ja mam tylko 5 minut do 12, zaraz muszę pędzić
po dzieci. Z dziećmi na zakupy, na szczęście mam rosół
gotowy od wczoraj. Jemy obiad, dzielę czas na sprawy domowe i
dziecięce. Odprowadzam je na 15 do szkoły. Biegnę na budowę,
majstry robią listę zakupów i jadę z jednym do składu
budowlanego. Wysiadam blisko mieszkania, jeszcze do sklepu z
płytkami, myślę nad kuchnią, bo w poniedziałek jedzie samochód
do fabryki w Castellon i powinnam już zrobić zamówienie.
Godz. 17, pędzę na rondo zaraz podjedzie autobus z dziećmi. W
samochodzie mam już torbę na basen. Chodzą od niedawna, ale obie
są zachwycone. Wracamy koło 19, ja mam już dość, ale droga do
łóżka jeszcze daleka i wyboista, dosłownie, bo wchodząc do
łazienki potykam się o pudło puzzli .Dzwoni M zaprzyjaźniony
Słowak (ciekawostka, rozmawiamy po kastylijsku), - kiedy odbiorę
materace i półki - ja mu na to, że muszę zadzwonić w
sprawie wynajęcia garażu. W międzyczasie robię grzanki na
kolację, kąpię i kładę Anię spać, czytam bajkę, potem
angażuje mnie Zosia.
Jest 21, chyba już nic nie załatwię,
próbuje się uczyć, koleżanka pożyczyła mi świetną,
starą książkę do kastylijskiego, nic z tego, trochę przysypiam,
nalewam sobie szklaneczkę lekkiego białego wina i zabieram się za
blogowy tekst, oczywiście nim zacznę muszę odpisać na listy,
spojrzeć co u znajomych na blogach, u Kozy robi mi się dziwnie
błogo i wesoło, orientuje się że nie nalałam sobie czegoś
prawie bez procentów, tylko ciężkiego, wspaniałego muscata
z Xalo .... i tak się skończyło moje pisanie.
Ania już śpi, Zosia mam nadzieję,
też, słyszę muzykę, otwieram balkon, gdzieś niedaleko bębny i
trąbki dają nocny koncert. (znajomy powiedział, że to ćwiczenia
przed Wielkanocą) Chciałabym pójść, poszukać ich,
posłuchać, zapomnieć na chwilę o obowiązkach, które
tysiącem szpileczek- spraw kłują mnie w głowę.
Nie wiem już o której walę się
z książką do łóżka, przypominam sobie o spodniach, dla
mnie to prawdziwa tragedia, kupno spodni wymaga chodzenia po
sklepach, mierzenia, szukania, zajęcia te nudne są i męczące. Łatwiej
jest kupić dom niż spodnie, jeśli wejdę do
sklepu i nie zobaczę czegoś, co mi odpowiada w ciągu kilku minut (
idealnie jest zmieścić się w tym czasie z kupnem), to muszę
wyjść. Robi mi się słabo, zaczynam się pocić i czuję przymus
natychmiastowej ucieczki. Na szczęście teraz już przenoszę się
do książki. Gaśnie światło, nie, to opasłe tomisko wali mi się
na głowę.
Teraz budzą się demony i szepczą nad
moją głową:
Śpij sobie, śpij, niech Cię sen
twardy zmoże,
dzisiaj było nieźle, jutro będzie
gorzej.
nawet słońce gdzieś przepadnie, przyjdą ciemne chmury,
błękit nieba się zamieni w obraz szaro-bury.
Jednak jeden dobry duszek ma odwagę
przeciw wstawić się chórowi demonów i mówi:
Chociaż w sprawie samochodu
ruszy coś do przodu.
Ale o tym może w następnym odcinku : )
Rzeczywiście! Zabiegana jesteś okropnie Łucjo, ale pod tym zabieganiem jest jakaś fajna energia, radosc i pewnośc, że robisz to, co miałaś robić. Jest trudno! Wiem! Ale dzieje się, czyli zycie toczy się pełną para! Inaczej niz w Polsce. Ale przecież nie gorzej. I Ty tyle siły w sobie masz, choćby Ci się wydawało, żeś padnięta i wyzuta z weny. Dzień wstaje kolejny. Szalony! I Ty pędzisz do tych wszystkich działań. Młoda, silna, zdeterminowana, wolna, bo samodecydująca o sobie, w odmienione zycie pędząca, z blaskiem i nadzieją w oczach, bez rutyny i nudy. To mnie zachwyca!
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię serdecznie Łucjo i dobrego jutrzejszego dnia życzę!:-))
Ooooooo, tego mi było trzeba : )
OdpowiedzUsuńChyba najwięcej czasu absorbuje Ci stan pogotowia, ta okołopołudniowa przerwa w szkole, kiedy musisz odebrać dziewczynki, a potem znowu przyprowadzić do autobusu; a z drugiej strony czas z dziećmi bezcenny, bo jak tak bez nich cały dzień; pociesz się, że remont nie będzie trwał wiecznie, a Ty nie będziesz w rozkroku między dwoma domami, bo wszystkiego trzeba dopilnować; człowiek posiada dużo siły, więcej, niż nam się wydaje; a z zakupami to mam tak samo, jak nie wpadanie mi coś od razu w oko, to potem przede mną koszmar łażenia i poszukiwań, na szczęście rzadko kupuję; dobrego, Łucjo, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki Mario za dobre słowa. ja też rzadko kupuje, męczy mnie to okropnie, chyba, że chodzi o stare meble na targu albo książki, no tak uświadomiłam sobie, że w księgarni to z kolei mogę przepaść na długo : )
OdpowiedzUsuńA ja myślę, że Twoja szalona natura (tak Cię widzę, argumentów nie mam :)) nareszcie może rozwinąć skrzydła. Tak też pewnie było, przez jakiś czas, po zamieszkaniu za miastem i tworzeniu Stadniny pod skałką. O właśnie - tworzenie, to właściwe słowo. Później były całe lata trudu. ale takiego, który podtrzymywał, dbał, opiekował się, niczego nowego nie stwarzając.
OdpowiedzUsuńTeraz jest zupełnie inaczej i w zupełnie nowym środowisku. Pęd, wolność, kreacja!
A technicznie, to myślę, ze bardzo Ci ulży, jak dziewczynki okrzepną na tyle, że nie będziesz musiała ich odbierać w połowie dnia.
Piękna opowieść o koncercie na ustniku, taka bardzo dla mnie.
Powodzenia i pomyślności!
Mam w zanadrzu jeszcze kilka opowieści ...takich bardzo dla Ciebie : )
OdpowiedzUsuńTak się wydaje, że tak cudownie i spokojnie jest w Hiszpanii, a tu dzień podobnie wygląda jak w Polsce. My codziennie od rana wracamy do domu koło 18.00 jemy obiad, spacery z psami i już właściwie chce się tylko spać.
OdpowiedzUsuńDo sklepów też nie znoszę wchodzić. Jeszcze dziesięć lat temu naprawdę lubiłam. Dzisiaj robi mi się niedobrze na samą myśl.
Pozdrawiam ciepło!
No właśnie, zupełnie co innego jak się ogląda zdjęcia a co innego jak się wpadnie w kieracik. Z zakupami podobnie - wydaje się, że wszystkie baby je uwielbiają : (
OdpowiedzUsuńogarniasz temat bez dwóch zdań bo przecież gdyś nie dawała rady to ten wpis by jednak nie powstał. Jesteś dzielną kobietą. Nie wierzysz? To weź i postaraj się przeczytać własny wpis z perspektywy osoby, która czyta o kimś obcym. Toż Ty po tej wyboistej drodze skaczesz jak Kozica. I jeszcze na koncerty parkingowe masz czas.... :-) SZAPOBA :-)
OdpowiedzUsuńHa, ha z tym kolanem a raczej jego brakiem to kulawa kozica jestem, dzięki za wsparcie!
UsuńJesteś szalona przecież! To tylko teraz tak . Wszystko się poukłada, remont zakończy. I wtedy....nie wiem, czy nie będzie Ci żal tego szaleńczego tempa.
OdpowiedzUsuńA z zakupami mam tak samo. Ograniczam do minimum. Ciuchy kupuje na tzw. oko, nie lubię przymierzać.
Ja robię, jak radzi Profesor Osiatyński. Głową muru i tak nie przebiję, choć czasem mam tak, jak Ty, jak się sprawy ponakładają. Pozdrawiam serdecznie
P.S.
Koncertu na trąbkę zazdroszczę.
No jestem szalona, spoko, jakieś usprawiedliwienie jest. Może jesteś bardziej poukładana. Kupiłam spodnie dzisiaj, jupiii
UsuńNie wyrabiasz z czasem, zorganizuj sobie nowe zajęcie! Ro śiwęta prawda, im więcej na głowie, tym się jest efektywniejszym... Jak wciągu dnia dużo czasu, to i nic się nie zrobi, bo to, co zaplanowane można zawsze o godzinkę odwlec... :D
OdpowiedzUsuńDajesz radę :D
Pzdr.