Uff, udało się wsadzić ten tekst, zamieniłam na rtf i poszło : ) Tylko jeszcze rozmiar czcionki....się dopracuje : )
Trudno po powrocie,
wpadłszy w rytm narastających obowiązków, zabrać się do
pisania. Zwłaszcza, że miło byłoby, aby pisanina była
interesująca i lekkostrawna. Mój ostatni przedświąteczny
wpis dość był bałaganiarski, ale pisany wśród biegających
dzieci i niedopiętych walizek. Przepraszam zatem za tą długą i
niezamierzoną przerwę.
Wylecieliśmy
z Krakowa o zachodzie słońca, by wylądować w Alicante również
.......o zachodzie słońca. Przez dłuższą chwilę leci się nad
Alpami, których ośnieżone szczyty wyglądały jak polukrowane, malowane w różowe zawijasy. Kraina Barbi widziana z góry. Doliny były już
z innej bajki, ciemne, chłodne, pożyłkowane drogami narciarskich
kurortów.
Mieliśmy
w perspektywie aż trzy dni wolne, pogoda sprzyjała wycieczkowym
pomysłom, więc ruszyliśmy:
W sobotę na wycieczkę nad morze z widokiem na góry.
po drodze rondo z fantazją, trudno nie zrobić zdjęcia
przemarsz przez pustynie i w nagrodę zjeżdżalnia z widokiem
W
niedzielę na targ ze starymi meblami i bajecznie tanimi cytrusami,
za to w hurtowych ilościach.
A
w poniedziałek wieczorem doczekaliśmy się orszaku Trzech Króli, nim jednak przejechali konno przed rozdziawionymi buziami naszych dzieci, podziwialiśmy występy grup tanecznych, z
których każda miała swoją orkiestrę, przemarsz straży,
wozy i wózki zaprzężone w konie, pastuszkowie i pasterki z
krowami, owcami, kurami.... cały ten ludzko-zwierzęcy przekładaniec
zatrzymywał się co chwilę aby wszyscy stojący wzdłuż ulic mogli
się nacieszyć występami. A zewsząd sypały się cukierki, a
czasem też pieczone kasztany, na które polowali rodzice.
większość zdjęć robionych moim kiepskim aparatem wyszła marnie,
tu na szczęście widać jednego z Trzech Króli
We
wtorek zaczęła się proza z tą odmianą , że nie szłyśmy do
szkoły pieszo lub nie podjeżdżałyśmy moim klekotem, tylko
odprowadziłam dzieci na autobus, którym jedzie się dłużej
niż idzie ale dla mnie to zysk około 20 minut dziennie, nie do
pogardzenia.
A
historia ze szkolnym autobusem może służyć jako ilustracja
hiszpańskiej mentalności, troszkę różnej od naszej. Było
tak, zmieniliśmy miejsce zamieszkania, dalej od szkoły, ale według
mnie ciągle blisko. Dwa razy spotkałyśmy jedną z nauczycielek.
Popołudniu, gdy odbierałam Anię, jej Pani powiedziała, że Pani
Dyrektor chciała mi coś powiedzieć, poszłam zaraz i co
usłyszałam: Hola, podobno mieszkacie teraz tam i tam, wiesz, że
koło waszego mieszkania staje nasz autobus (jest to właściwie bus,
bo ulice są bardzo wąskie i nawet samochody osobowe mają
problemy), nie wiesz? Zosia i Ania mogą nim jeździć i wracać,
tylko w południe musisz je sama odbierać. Jak zapytałam, gdzie są
przystanki, zaraz zebrało się konsylium, które zaczęło
samo ze sobą dyskutować, czy na pewno na tym rogu...jak to w
Hiszpanii. Zosia zapaliła się do pomysłu i nie było odwrotu, obie
zresztą bardzo lubią te przejażdżki. Wszystko byłoby bardzo
proste, gdyby mama nie pomyliła się o 50 metrów i tym samym,
autobusów. Okazało się że do naszej szkoły, naszą ulicą
jadą dwie linie, jednak w drodze powrotnej jeden staje na rondzie
blisko domu, drugi dużo dalej. Pomyliłam się głównie
dlatego, że jak miały jechać po raz pierwszy, wyprułam z domu jak
torpeda, rozejrzałam się i zobaczyłam sympatyczną Panią z dwójką
dzieci, popędziłam do niej, zapytałam o autobus do szkoły takiej
a takiej, potwierdziła i po sprawie. Oczywiście od razu nawiązała
się rozmowa, jak to w Hiszpanii. O 17 czekałam na rondzie, porannej
znajomej ani śladu, za to na moim obliczu wyraźny ślad paniki
zaczął się rysować, bo już były dwa autobusy a dzieci ani
śladu. W końcu podjechał, wysiadły, a pani autobusowa (oprócz
kierowcy jeździ Pani, która wszystkim dyryguje i stara się
dostarczyć właściwe dziecko właściwemu rodzicowi) wychynęła i
powiedziała: my nie jeździmy tą drogą, ale jedna Pani (znajomość
poranna) powiedziała, że będziesz na rondzie( musiałam rano o tym
wspomnieć) więc przyjechaliśmy. - ojej, pomyliłam autobusy, ale
namieszałam, muszę to wyjaśnić, jutro zmienimy autobus –
odpowiedziałam szczerze zmartwiona. - poczekaj do jutra –
porozmawiam w firmie, czy nie możemy tędy jeździć ze względu na
Was. Okazało się, że mogą. Firma zmieniła trasę szkolnego
autobusu ze względu na dwie polskie dziewczynki.
c.d.n
Niepojęte, że wszystko można, czyli ułatwić rodzicom i przywozić dzieci pod sam dom; bo u nas z zasady "nie, bo nie" czy Twój nowy świat jest przychylniejszy ludziom? bardzo ładna instalacja z metalowych rybek, a postawiłabym sobie kilka takich nad oczkiem wodnym; i to bezkresne, błękitne niebo, i szczęśliwe buzie dzieci, dobrze Ci tam, Łucjo? serdeczności ślę.
OdpowiedzUsuńTo zdjęcie z rybkami, to właściwie dla Ciebie dodałam do tekstu, wiedziałam, że Ci się spodoba. O świecie tutejszym, niebie nie zawsze błękitnym( lecz bardzo często) i o tym że raczej mi tu dobrze napisze niebawem.
UsuńJestem pod wrażeniem busowej historii! U nas jest, jak pewnie wiesz :
OdpowiedzUsuńUczeń klasy I-IV może samodzielnie pokonać odległość do 3 km a uczeń klasy V-VI i gimnazjalista do 4 km. Zgodnie bowiem z wyrokiem Naczelnego Sądu Administracyjnego z dnia 20 czerwca 2012r. (sygn. akt sygn. I OSK 699/12) droga "z domu do szkoły" oznacza drogę pokonywaną przez dziecko samodzielnie (tzn. bez pomocy gminy), a więc drogę z domu bezpośrednio do szkoły albo drogę z domu do punktu zbiorczego, skąd dziecko jest zabierane przez autobus szkolny, bo od tego momentu dziecko znajduje się pod opieką szkoły.
Pozdrowienia!
Zdaję sobie sprawę z polskich realiów i dlatego pisze jak to wygląda w Hiszpanii, która jest przedstawiana w mediach, również polskich jako kraj pogrążony w głębokim kryzysie.
UsuńDo szkoły mamy pewnie niecałe dwa kilometry, tylko o 12 muszę odebrać i przyprowadzić na 15, mogłyby jeść w szkole ale jeszcze się boję o Anię.
kapitalne i takie u nas niestety nierealne :( ech. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńSpotykałam w Polsce bardzo życzliwych ludzi ale często ich dobre chęci napotykały czyjąś odgórną niechęć.
UsuńAż się ciepło na serce robi. Dawno temu jechała autobusem dp tzw. pętla potem musiałam znaleźć inny autobus, na innej "pętli", aby nim dojechać do lotniska. Miasto było 3-milionowe i sporych rozmiarów. Czasu mało, bo zaspała, a na taksówkę nie mogłam sobie pozwolić, bo to byłaby ogromna suma. Zapytałam o radę kierowcę autobusu a on, wysadziwszy pasażerów na ostatnim przystanku, zawiózł mnie do innego autobusu, który prowadził jego kolega i poprosił o odstawienie mnie na lotnisko. Ten kolega odprowadził mnie nawet do terminalu. Po powrocie spotykałam jeszcze nie raz i jednego Pana i drugiego. To są takie budujące doświadczenia i bardzo potrzebne w tych zwariowanych czasach. Pozdrawiam Cię Łucjo gorąco.
OdpowiedzUsuńTu spotkałam się z nie jednym przejawem bezinteresownej życzliwości. Łatwiej się żyje w takich miejscach, gdzie ludzie sobie pomagają. Napisze jeszcze o tym.
UsuńTeż Cie bardzo pozdrawiam : ) !!!
A po jakiemu dziewczynki mają lekcje?
OdpowiedzUsuńFajnie, że na takich życzliwych ludzi trafiasz. Pozdrawiam ciepło!
Lekcje są w valenciano, ale wszędzie można się dogadać w castellano (który w Polsce nazywamy hiszpańskim). Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJej, aurobusy są dla uczniów, a nie uczniowie dla autobusów! Niepojęte :DDD
OdpowiedzUsuńA w Rzeszowie reż Trzech Króli zawitało, dwóch na koniach, a jeden na wielbłądzie. Razem z masą wszelakiej maści kolorowo przebranych grup w pochodzie. Że było ciepło, przyszły masy rzeszowiaków i wszyscy, od roczniaków do stulatków paradowali nawet daleko od centrum z okazałymi koronami na czapkach :DDDD
Uściski