sobota, 18 stycznia 2014

Zaległości

Uff, udało się wsadzić ten tekst, zamieniłam na rtf i poszło : ) Tylko jeszcze rozmiar czcionki....się dopracuje : )
Trudno po powrocie, wpadłszy w rytm narastających obowiązków, zabrać się do pisania. Zwłaszcza, że miło byłoby, aby pisanina była interesująca i lekkostrawna. Mój ostatni przedświąteczny wpis dość był bałaganiarski, ale pisany wśród biegających dzieci i niedopiętych walizek. Przepraszam zatem za tą długą i niezamierzoną przerwę.
Wylecieliśmy z Krakowa o zachodzie słońca, by wylądować w Alicante również .......o zachodzie słońca. Przez dłuższą chwilę leci się nad Alpami, których ośnieżone szczyty wyglądały jak polukrowane, malowane w  różowe zawijasy. Kraina Barbi widziana z góry. Doliny były już z innej bajki, ciemne, chłodne, pożyłkowane drogami narciarskich kurortów.
Mieliśmy w perspektywie aż trzy dni wolne, pogoda sprzyjała wycieczkowym pomysłom, więc ruszyliśmy:
W sobotę na wycieczkę nad morze z widokiem na góry.
po drodze rondo z fantazją, trudno nie zrobić zdjęcia
 przemarsz przez pustynie i w nagrodę zjeżdżalnia z widokiem

W niedzielę na targ ze starymi meblami i bajecznie tanimi cytrusami, za to w hurtowych ilościach.
A w poniedziałek wieczorem doczekaliśmy się orszaku Trzech Króli, nim jednak przejechali konno przed rozdziawionymi buziami naszych dzieci, podziwialiśmy występy grup tanecznych, z których każda miała swoją orkiestrę, przemarsz straży, wozy i wózki zaprzężone w konie, pastuszkowie i pasterki z krowami, owcami, kurami.... cały ten ludzko-zwierzęcy przekładaniec zatrzymywał się co chwilę aby wszyscy stojący wzdłuż ulic mogli się nacieszyć występami. A zewsząd sypały się cukierki, a czasem też pieczone kasztany, na które polowali rodzice.
większość zdjęć robionych moim kiepskim aparatem wyszła marnie, 
tu na szczęście widać jednego z Trzech Króli
We wtorek zaczęła się proza z tą odmianą , że nie szłyśmy do szkoły pieszo lub nie podjeżdżałyśmy moim klekotem, tylko odprowadziłam dzieci na autobus, którym jedzie się dłużej niż idzie ale dla mnie to zysk około 20 minut dziennie, nie do pogardzenia.
A historia ze szkolnym autobusem może służyć jako ilustracja hiszpańskiej mentalności, troszkę różnej od naszej. Było tak, zmieniliśmy miejsce zamieszkania, dalej od szkoły, ale według mnie ciągle blisko. Dwa razy spotkałyśmy jedną z nauczycielek. Popołudniu, gdy odbierałam Anię, jej Pani powiedziała, że Pani Dyrektor chciała mi coś powiedzieć, poszłam zaraz i co usłyszałam: Hola, podobno mieszkacie teraz tam i tam, wiesz, że koło waszego mieszkania staje nasz autobus (jest to właściwie bus, bo ulice są bardzo wąskie i nawet samochody osobowe mają problemy), nie wiesz? Zosia i Ania mogą nim jeździć i wracać, tylko w południe musisz je sama odbierać. Jak zapytałam, gdzie są przystanki, zaraz zebrało się konsylium, które zaczęło samo ze sobą dyskutować, czy na pewno na tym rogu...jak to w Hiszpanii. Zosia zapaliła się do pomysłu i nie było odwrotu, obie zresztą bardzo lubią te przejażdżki. Wszystko byłoby bardzo proste, gdyby mama nie pomyliła się o 50 metrów i tym samym, autobusów. Okazało się że do naszej szkoły, naszą ulicą jadą dwie linie, jednak w drodze powrotnej jeden staje na rondzie blisko domu, drugi dużo dalej. Pomyliłam się głównie dlatego, że jak miały jechać po raz pierwszy, wyprułam z domu jak torpeda, rozejrzałam się i zobaczyłam sympatyczną Panią z dwójką dzieci, popędziłam do niej, zapytałam o autobus do szkoły takiej a takiej, potwierdziła i po sprawie. Oczywiście od razu nawiązała się rozmowa, jak to w Hiszpanii. O 17 czekałam na rondzie, porannej znajomej ani śladu, za to na moim obliczu wyraźny ślad paniki zaczął się rysować, bo już były dwa autobusy a dzieci ani śladu. W końcu podjechał, wysiadły, a pani autobusowa (oprócz kierowcy jeździ Pani, która wszystkim dyryguje i stara się dostarczyć właściwe dziecko właściwemu rodzicowi) wychynęła i powiedziała: my nie jeździmy tą drogą, ale jedna Pani (znajomość poranna) powiedziała, że będziesz na rondzie( musiałam rano o tym wspomnieć) więc przyjechaliśmy. - ojej, pomyliłam autobusy, ale namieszałam, muszę to wyjaśnić, jutro zmienimy autobus – odpowiedziałam szczerze zmartwiona. - poczekaj do jutra – porozmawiam w firmie, czy nie możemy tędy jeździć ze względu na Was. Okazało się, że mogą. Firma zmieniła trasę szkolnego autobusu ze względu na dwie polskie dziewczynki.

c.d.n
 

11 komentarzy:

  1. Niepojęte, że wszystko można, czyli ułatwić rodzicom i przywozić dzieci pod sam dom; bo u nas z zasady "nie, bo nie" czy Twój nowy świat jest przychylniejszy ludziom? bardzo ładna instalacja z metalowych rybek, a postawiłabym sobie kilka takich nad oczkiem wodnym; i to bezkresne, błękitne niebo, i szczęśliwe buzie dzieci, dobrze Ci tam, Łucjo? serdeczności ślę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdjęcie z rybkami, to właściwie dla Ciebie dodałam do tekstu, wiedziałam, że Ci się spodoba. O świecie tutejszym, niebie nie zawsze błękitnym( lecz bardzo często) i o tym że raczej mi tu dobrze napisze niebawem.

      Usuń
  2. Jestem pod wrażeniem busowej historii! U nas jest, jak pewnie wiesz :
    Uczeń klasy I-IV może samodzielnie pokonać odległość do 3 km a uczeń klasy V-VI i gimnazjalista do 4 km. Zgodnie bowiem z wyrokiem Naczelnego Sądu Administracyjnego z dnia 20 czerwca 2012r. (sygn. akt sygn. I OSK 699/12) droga "z domu do szkoły" oznacza drogę pokonywaną przez dziecko samodzielnie (tzn. bez pomocy gminy), a więc drogę z domu bezpośrednio do szkoły albo drogę z domu do punktu zbiorczego, skąd dziecko jest zabierane przez autobus szkolny, bo od tego momentu dziecko znajduje się pod opieką szkoły.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdaję sobie sprawę z polskich realiów i dlatego pisze jak to wygląda w Hiszpanii, która jest przedstawiana w mediach, również polskich jako kraj pogrążony w głębokim kryzysie.
      Do szkoły mamy pewnie niecałe dwa kilometry, tylko o 12 muszę odebrać i przyprowadzić na 15, mogłyby jeść w szkole ale jeszcze się boję o Anię.

      Usuń
  3. kapitalne i takie u nas niestety nierealne :( ech. Może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spotykałam w Polsce bardzo życzliwych ludzi ale często ich dobre chęci napotykały czyjąś odgórną niechęć.

      Usuń
  4. Aż się ciepło na serce robi. Dawno temu jechała autobusem dp tzw. pętla potem musiałam znaleźć inny autobus, na innej "pętli", aby nim dojechać do lotniska. Miasto było 3-milionowe i sporych rozmiarów. Czasu mało, bo zaspała, a na taksówkę nie mogłam sobie pozwolić, bo to byłaby ogromna suma. Zapytałam o radę kierowcę autobusu a on, wysadziwszy pasażerów na ostatnim przystanku, zawiózł mnie do innego autobusu, który prowadził jego kolega i poprosił o odstawienie mnie na lotnisko. Ten kolega odprowadził mnie nawet do terminalu. Po powrocie spotykałam jeszcze nie raz i jednego Pana i drugiego. To są takie budujące doświadczenia i bardzo potrzebne w tych zwariowanych czasach. Pozdrawiam Cię Łucjo gorąco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu spotkałam się z nie jednym przejawem bezinteresownej życzliwości. Łatwiej się żyje w takich miejscach, gdzie ludzie sobie pomagają. Napisze jeszcze o tym.
      Też Cie bardzo pozdrawiam : ) !!!

      Usuń
  5. A po jakiemu dziewczynki mają lekcje?
    Fajnie, że na takich życzliwych ludzi trafiasz. Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  6. Lekcje są w valenciano, ale wszędzie można się dogadać w castellano (który w Polsce nazywamy hiszpańskim). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Jej, aurobusy są dla uczniów, a nie uczniowie dla autobusów! Niepojęte :DDD

    A w Rzeszowie reż Trzech Króli zawitało, dwóch na koniach, a jeden na wielbłądzie. Razem z masą wszelakiej maści kolorowo przebranych grup w pochodzie. Że było ciepło, przyszły masy rzeszowiaków i wszyscy, od roczniaków do stulatków paradowali nawet daleko od centrum z okazałymi koronami na czapkach :DDDD

    Uściski

    OdpowiedzUsuń