środa, 25 września 2013

Odpowiadając Marii

Maria napisała do mnie: ,, Jakoś wciąż nie wierzę, że Ty już nie przy koniach ... to tak na zawsze?,, . Postanowiłam odpowiedzieć jej i innym, którzy w duchu zapytali podobnie. Odpowiem też na kilka pytań, które padną wcześniej, czy później.
Widziałam wystarczająco dużo, żeby być ostrożną. Nie używać wielkich słów jak: na zawsze, nigdy, nawet zwykłe na pewno wcale nie brzmi wiarygodnie.
To już nie te czasy, kiedy ludzie sprzedawali wszystko i uciekali za żelazną kurtynę, a co czuli, myśląc, że już nigdy nie zobaczą ,nie tylko miejsc, ale i znajomych, rodziny, dzisiaj dla nas trudne do wyobrażenia.
Nie dość, że w każdej chwili z dnia na dzień mogę wrócić do domu, to są olbrzymie możliwości, jeśli chodzi o komunikowanie się.
Mario, znasz mnie tylko od końskiej strony. Ale jest kilka innych.
Konie to jest pasja, przekleństwo, miłość, wyrok, pułapka, wolność, to jest bicie serca, lekkie ściśnięcie żołądka, gdy widzisz przed sobą ścianę przeszkody, ale dajesz sygnał do odbicia i to niesamowite uczucie gdy musisz stopić się w jedno z tym silnym, ciężkim zwierzęciem które masz pod sobą, by zachować równowagę, nie skrócić skoku, nie zniszczyć zaufania. Konie to lśniąca sierść, elegancja, to wstawanie o świcie, ubieranie gumiaków i wdychanie oparów gnoju przy jego wyrzucaniu, to pot spływający po karku, kiedy ćwiczysz elementy ujeżdżenia, to lekkość galopu leśna ścieżką, czekanie na weterynarza, lęk, pewność siebie i wielka niepewność, to zwykły ból, gdy spadniesz, lekkie oszołomienie na które nie możesz sobie pozwolić, zwłaszcza jeśli zdarzy się spaść z niedawno ujeżdżonego konia, bo musisz wsiąść z powrotem. To uczenie się zachowań, innego myślenia, wielka szkoła cierpliwości. Mocne pęta, nie do zerwania.
Z wielką chęcią i tu będę jeździć, np. dzięki Jackowi. Ale konie to nie wszystko.
Na jak długo wyjechałam, nie wiem, myślę, że na rok, ale jeśli dzieci będą chciały to na dłużej.
Dlaczego wyjechałam, nasze wiejskie życie dobiegało końca, obydwoje z mężem okazaliśmy się mieszczuchami, którzy cenią sobie to, że ze swojego, choć nie dużego, mieszkania w Krakowie mogą dojść piechotą na Rynek, na Kazimierz, spotkać się ze znajomymi, pójść do kina. Nasza siedmioletnia Zosia nie miała w okolicy koleżanek, wszędzie musiałam ją wozić. Nie nauczyła się jeździć na rowerze, bo żeby znaleźć w miarę spokojną asfaltową nawierzchnię trzeba było przejść drogą na której młodzi kierowcy rozpędzali się za przeproszeniem, ile fabryka dała. To oraz świadomość, ilu mieszkańców naszej wsi jeździło w stanie kompletnego upojenia alkoholowego (zdarzyło się jednemu, po otwarciu drzwi od samochodu, wypaść i znieruchomieć na dłuższy czas) wystarczyło do ograniczenia do minimum pokonywania tej drogi, gdy musiałam iść z dwójka małych dzieci. Tylko, że innej nie było! Dzięki protestom życzliwego sąsiada gmina nie zrobiła nam drogi z odpływami i dosłownie utopiłam samochód , wracając do domu z dziećmi. Drugi sąsiad rozpoczął budowę domu zupełnie nie zgodnie z planem zagospodarowania, a zaczął od wysypania ton ziemi, a że jest powyżej....
Mąż wracał późno, stałam się niewolnikiem domu, a ja zbyt wiele widziałam, żeby być dobrym niewolnikiem (cytat z Atlasu Chmur : ) ).
Zdecydowaliśmy się przenieść z powrotem do Krakowa, co wiązałoby się z przeniesieniem Zosi do krakowskiej szkoły, Ani do bardzo drogiego przedszkola.
Ja w międzyczasie kupiłam dom, dlaczego w Hiszpanii, bo jest tu najlepszy klimat w Europie (według mnie) i nieruchomości tańsze niż w Polsce.
Chcąc go remontować, musiałabym latać i zostawiać dzieci, pomyślałam: jak nie teraz to nigdy.
Przeczytałam w internecie, jakie papiery mam zabrać, spakowaliśmy się do czterech podręcznych walizeczek i pofrunęliśmy na Majorkę, bo tak akurat było najtaniej w tym terminie. Objechaliśmy wyspę, nawet tam, gdzie przyjeżdża cały świat, ceny są przyzwoite, następnego dnia wsiedliśmy w samolot do Walencji, co kosztowało ok. 90 zł. od osoby, piszę o tym, bo sama się dziwię. Nie staliśmy w kolejce, nie mieliśmy siły z dziećmi, kto lata liniami Ryanair, wie o co chodzi, wsiedliśmy ostatni ...i przywitała nas polska stewardessa, będąca szefową pokładu. Posadziła w klasie biznesowej i życzyła miłej podróży, wyszło na to, że nawet na najbardziej hiszpańskiej trasie polak załatwi....


 Widok z tarasu wynajętego domu

Domu, który wynajęłam na czas remontu, nie oglądałam, zdałam się na pośrednika i nie żałuję. Jest duży, wygodny i bardzo blisko szkoły. Chociaż pierwszego dnia spaliśmy na ręcznikach plażowych i nie mieliśmy talerzy, rano nie było jak zaparzyć, ani z czego wypić kawy, dobry humor nas nie opuszczał.
Co z dziećmi, ze szkołą ? Formalności w miejscowym departamencie edukacji trwały pół godziny i potrzebne były paszporty oraz adres kupionego domu. Tu pomógł jeden z pośredników, żeby Pani nie musiała czekać, aż znajdę wszystko w słowniku. Przedszkole jest obowiązkowe od trzech lat i jest za darmo. Znajduje się w skrzydle szkoły. W sumie musiałam zapłacić tylko za książki starszej Zosi i za materiały plastyczne dla Ani.
Czy ktoś mi pomógł? W te tereny trafiłam, dzięki jednemu Panu, który pisał o nieruchomościach w internecie, na miejscu w podstawowych sprawach pomogli pośrednicy, przez których kupiłam domek.
Czy znałam hiszpański? Nie, kupiłam w czerwcu słownik i słuchałam płyt. Dzięki temu, że znam kilka innych języków, po pierwszym tygodniu, rozumiałam większość tego, co do mnie mówią, po dwóch potrafiłam już pogadać z panią dyrektor i z nauczycielami w szkole, umówić się z mechanikiem samochodowym, zrobić rozeznanie w składzie budowlanym, umówić się w wodociągach na otwarcie wody, wszystko ze słownikiem w ręku, uśmiechem i ogromem życzliwości ze strony tubylców. Ale zapomniałabym, uczymy się z dziećmi dwóch języków, bo po pierwsze króluje tu valenciono, a potem oficjalny castellano (który my nazywamy hiszpańskim). Są podobne.
Czy przed czymś uciekłam ? Tak, przed ciągłymi próbami szufladkowania mnie przez innych, zimnem, rutyną i nadopiekuńczą naturą mojej mamy. 
Z czego będę tu żyła ? - z przyzwyczajenia !!! : ) Naprawdę, to jest tu taniej niż w Polsce, nigdy nie wydawałam dużo, chyba, że na kupno koni (nałóg) i podróże (też nałóg), samochodem, który tu kupiłam, każdy z moich byłych, wiejskich sąsiadów wstydziłby się pod sklep podjechać. Nie, nie jest tragiczny, tylko ma lakier na masce zeżarty przez sól morską, jest stary, ale silnik ma bardzo dobry. W remoncie domu pomoże mi znajomy z Polski, który sam to zaproponował na świetnych dla mnie warunkach. Niedługo przyjedzie, mam nadzieje tylko, że nie ucieknie jak dom zobaczy, hi, hi.
Nie powiedziałam o wyjeździe sporej grupie znajomych, czują się teraz pewnie dotknięci, ale miałam dosyć pytań, jak sobie to wyobrażam, a co z tym, co z tamtym, a co będzie.....dosyć wałkowania, mówienia tylko o tym, zmuszania do tłumaczenia.
Ten tekst jest bardzo prywatny ale czuję, że sporo osób, ważnych dla mnie czekało na coś takiego.
 Obiecuję pisać już  lekkostrawne,  przyjemne, zabawne historyjki.
Nie potrafię ustawić dobrej godziny w blogerze, a wy ?

22 komentarze:

  1. I Ty nazwałaś to w poprzednich komentarzach "łatwiejszym scenariuszem "? :) Podziwiam za odwagę , jesteś niesamowita ! Trzymam kciuki za powodzenie tego trochę wariackiego przedsięwzięcia . A mama... pewnie chciała dobrze, a wyszło, jak zwykle... Trudno wyważyć właściwe proporcje pomiędzy "nie interesuje się mną" a "do wszystkiego się wtrąca".
    I wcale nie musisz pisać tylko lekkostrawnych i zabawnych historyjek :)
    Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czuje, żeby to było coś niezwykłego, niesamowite jest to, co Ty i Gosia wyczyniacie na drutach : )

      Usuń
  2. Brawo!!! Brawo!!! Brawo!!!
    A miłość do koni... faktycznie jest niesamowita. Skąd ma ją mój synek, który doczekawszy się swoich 9 lat w końcu mógł zapisać się do szkółki i jest tak szczęśliwy, że nawet trzy godziny nauki i targanie wiader nie jest mu straszne:) A my przecież mieszczuchy bez końskich tradycji. Skąd mu się to wzięło-zadziwiające?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie też nikt nie zdiagnozował przyczyny powstania tego dziwnego pociągu do wsiadania na stwory czworonożne i czerpania z tego sporej dawki przyjemności. Ale to bardzo fajna sprawa dla młodego człowieka, ogólnie rozwijająca.

      Usuń
  3. Nigdy nie próbowałem ustawiać godziny w Bloggerze. Bo i po co?

    OdpowiedzUsuń
  4. Szacunek za szczerość.
    Czytam już trzeci raz i podziwiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie, bo szczerość nie popłaca, już raz zostałam w życiu ukarana, bo ośmieliłam się przeciwstawić jednemu hodowcy (przez maleńkie h) hucułów. Facet urządził na mnie nagonkę, bo jak się okazało miał na sumieniu o wiele więcej niż się wydawało a kreował się na wspaniałego człowieka.
      Widocznie niczego się nie nauczyłam : )

      Usuń
  5. Wracam tu, i wracam ... to podziw, że potrafiłaś spakować swoje życie i przenieść je gdzie indziej, jakiekolwiek byłyby powody takiej decyzji; dla mnie to wielka odwaga ... miałaś chwile zwątpienia? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś niesamowitą osobą i nie zaprzeczaj. Masz tyle charyzmy że Twoja mama powinna się wstydzić pytając Ciebie czy dzieci jadły śniadanie.
    Nie dziwię się że miałaś dość. Ja też poniekąd uciekłam tylko nie do Hiszpanii. No i Łucjo jesteś odważna jak mało kto, ja co najmniej trzy razy miałam zamiar wyjechać z naszego kraju. Raz miałam nawet kupione bilety, widocznie nie dane mi było.
    A konie ... i tak do nich wrócisz czy tutaj w Hiszpanii, czy gdzie indziej w świecie.
    Bardzo jestem ciekawa Waszego nowego domu. Mam nadzieję że wkrótce uchylisz rąbka tajemnicy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te słowa, niedługo będzie o domu. Niedługo się zacznie : )

      Usuń
  7. Też nie umiem ustawić zegara. Mam dziwną godzinę już od lat ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja umiem, syn mnie nauczył.
    Trzeba wejść w Ustawienia, wybrać: Język i formatowanie, potem wejść w Strefa czasowa i wybierasz sobie, co Cię interesuje; nie wiem, jaki czas jest w Hiszpanii ... pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ależ jestem z Ciebie dumna niezwykła Kobieto! Tak się cieszę, jakbym to ja się tam przeniosła. Wiesz, że czasem mam ochotę na coś podobnego, ale moja druga połowa nie. Serdeczności ślę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nasze mamy mogłyby być siostrami...

      Usuń
    2. Nie jestem niezwykła. Moja druga połowa przylatuje tu czasem.
      Moja mama będzie tu w tą sobotę, jestem trochę przerażona. Dzieci za nią tęsknią.

      Usuń
  10. Właśnie przeczytałam to co powyżej. Totalny szacun i czapki z głów. Nie wiem jak to się stało, że tak późno na Ciebie natrafiłam ale obiecuję bywać tu regularnie. SZOK! Jesteś MEGA!!! Tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale ja jestem tą Łucją ze Stadniny Pod Skałką. Bardzo dziękuję, właśnie dzisiaj wyjątkowo mi potrzeba takich miłych słów : )

    OdpowiedzUsuń
  12. Gdybym była młodsza to pewnie zrobiłabym to samo - często mam ochotę uciec z tego coraz bardziej dziwacznego kraju...
    Ale teraz już za późno - bo dom prawie gotowy, bo kozy maja fajne łąki i pewnie trzeba byłoby je ciągnąć ze sobą gdzieś tam daleko...o ile w ogóle byłoby to możliwe...
    Za dużo tych"bo".
    Cieszę się, że trafiłam na Twój świetnie i z polotem pisany blog.
    Powodzenia !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie jestem taka młoda, mam tylko małe dzieci. Jestem o wiele starsza niż się wszystkim wydaje.
      Nasz kraj jest dziwaczny, ale wierz mi, że tęskni się do niego potwornie.
      Tu nie ma fajnych łąk, są dopiero w Andaluzji.
      Wkrótce coś napiszę znowu na blogu.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń